Rozdział 8

- Ehem.
- Spadajcie. Dziś nie piszę – wymamrotała Paulina, przykrywając głowę szczelniej poduszką.
- Obiecałaś… - zaczął nieśmiało James. – Przynieśliśmy ci kakao.
- Postawcie na szafce i idźcie sobie. Powiedziałam już, że dziś nie piszę.
- Miałaś dodać rozdział…
- Tak, pamiętam, miałam dodać rozdział w środę jeśli wygrają mecz. Nie sądziłam, że to się uda dwa razy pod rząd, miałam jedno zdanie rozdziału i trzy dni zajęć przed sobą – powiedziała stłumionym przez poduszkę głosem. – Źle to przekalkulowałam. A teraz idźcie.
- Powiedziałaś, że dodasz jeśli Lewandowski strzeli gola – przypomniał oburzony Syriusz. – Kazałaś nam to oglądać i kibicować.
- Właściwie to powiedziała, że doda rozdział jeśli strzeli i wygrają, więc… - dodał Peter.
- Wygrali dzięki samobójowi, to…
- To w sumie bez znaczenia, rozdział miał być w  środę…
- Wydaje mi się, że się nie zrozumieliśmy – warknęła Paulina. – Dziś nie piszę. Mam chore zatoki, a kiedy was brałam chyba jasno powiedziałam, że to ja decyduję kiedy piszę, a nie wy. Wypad.
- Ale...
- WYNOCHA!
Zapadła cisza i Paulina pomyślała, że w końcu jej się udało przepędzić bohaterów. Stłumiła ziarenko wyrzutów sumienia, które zaczęły kiełkować, przycisnęła poduszkę mocniej do twarzy.
- Tamtych byś nie przegoniła – powiedziała cicho Lily. – O ich urodzinach zawsze pamiętasz.
Paulina zabrała powoli poduszkę z głowy i uniosła się nieznacznie, starając za wszelką cenę zignorować ćmiący ból głowy. Nad jej głową wisiały kolorowe baloniki, przy łóżku stał najbrzydszy tort jaki w życiu widziała, a bohaterowie, wystrojeni w kolorowe czapeczki byli już przy drzwiach.
- Kurczę – westchnęła, siadając. – Czekajcie.
   
Rozdział 8

Ustalenie co dokładnie zamierzają robić w sobotę zajęło im cały środowy dyżur i kilka przerw obiadowych i bardzo mocno zachwiało sojuszem zawartym zaledwie dwa tygodnie wcześniej. W pewnym momencie oboje przestali liczyć te razy, gdy kalkulowali w myślach czy może jednak nie lepiej udać się na podwieczorek tylko po to, żeby zrobić na złość drugiemu. Lily była pewna, że oscylowało to w granicach dziesiątek, James – setek. Gdyby ich o to wtedy spytać, pewnie też by się pokłócili. Oboje doskonale wiedzieli, że problemem nie to, czy spędzą ten wieczór razem, czy osobno, ale które z nich postawi na swoim. Żyjąc w głębokim przeświadczeniu, że umowa którą zawarli przed dwoma tygodniami jest tak naprawdę porażką obojga, postanowili dołożyć wszelkich starań, by tym razem odnieść sukces. Podczas gdy James zawzięcie walczył o to, żeby spędzili ten czas razem – w rekompensacie za odmowę, którą spodziewał się usłyszeć pod koniec października – najlepiej na szkolnych błoniach lub w innym przyjemnym miejscu, Lily węszyła w tym podstęp mający wyciągnąć ją na przedwczesną randkę – na którą poniekąd już się zgodziła, bo na jaką osobę wyszłaby, gdyby odmówiła po tych sześciu tygodniach.
 Dyskusje trwały nieprzerwanie aż do piątkowego wieczoru, kiedy Lily zaczepiła w Pokoju Wspólnym Jamesa po wyczerpującym treningu.
- Siedzimy razem w wieży Gryffindoru – skapitulowała. – Tak, żeby wszyscy widzieli i nikt nie węszył.
- Zgoda – powiedział zrezygnowany James. -  Ale nie wymigasz się pracami domowymi.
Przez chwilę myślał, że będzie się kłóciła, ale w końcu, po długim wahaniu, zacisnęła mocno wargi i kiwnęła głową, a potem odeszła w stronę dormitorium.    
- Masz świadomość tego, że znów dałeś jej wygrać? – zapytał rozbawiony Syriusz.
- Zamknij się – warknął James.

Zgodnie z umową jaką zawarli, całe sobotnie popołudnie spędzili razem w Pokoju Wspólnym, pochyleni nad pergaminami i pogrążeni w cichej rozmowie, sprawiając wrażenie sumiennie wykonujących swoje obowiązki Prefektów Naczelnych. W rzeczywistości jednak w czasie niespełna trzech godzin zdążyli rozegrać kilka pasjonujących partii kółka i krzyżyka, rozwiązać niemałą ilość krzyżówek ukrytych sprytnie wśród pergaminów, Lily nauczyła grać Jamesa w statki (które potem wspólnie przekształcili tak, by odpowiadały realiom czarodziejskim), a także pokłócić się niezliczoną ilość razy o to, które z nich bardziej oszukuje.
Gdy do wieży wróciła dwójka Gryfonów, którzy zawsze uczestniczyli w spotkaniach u profesora Slughorna a Pokój Wspólny powoli zaczął pustoszeć, odłożyli stos pergaminów na podłogę i rozłożyli wygodnie na fotelach.
- Dlaczego nie chciałaś iść? – zapytał nagle James, zerkając na nią ukradkiem. Lily przysunęła stopy bliżej kominka i nic nie powiedziała.
- Myślałem, że lubisz te spotkania i starego Slughorna.
- Bo tak jest – powiedziała po chwili.
- Więc o co chodzi?
- Nie twój interes.
- Chyba jednak mój, skoro tak perfidnie wykorzystałaś mnie żeby nie iść.
- Dużo członków skończyło szkołę – powiedziała powoli Lily. – Zostało tylko kilka osób i… Nie czuję się zbyt dobrze w ich towarzystwie. Za jakiś czas pojawią nowi i wszystko powinno wrócić do normy.
James pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Jeśli są nieprzyjemni to możemy zawsze…
- Nie ma takiej potrzeby – przerwała mu szybko. – Potrafię o siebie zadbać… Właściwie, to tak się zastanawiam – dodała nagle, patrząc na niego z uwagą. – Jak to się stało, że żaden z was…?
James wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i Lily zrozumiała,  że cokolwiek powodowało Slughornem, nie było to przypadkowe.
- Mój ojciec go zna – wyjaśnił rozbawiony. – Opowiadał mi o nim to i owo i uznałem, że to nie dla mnie.
- Nie słyszałam jeszcze, żeby ktokolwiek dał radę uciec Slughornowi jeśli ten go sobie upatrzył. O nie… Co zrobiłeś?
- Nic! – James roześmiał się, widząc pełen oburzenia wyraz twarzy Lily. – Po prostu nie pokazuję przy nim swoich pełnych możliwości… I mogłem raz czy dwa zrobić małe zamieszanie w jego obecności. Z Łapą było gorzej – dodał po chwili rozbawiony. – Odpuścił mu dopiero gdy do szkoły trafił młody.
- To… Kurczę, to genialne – przyznała po chwili. – Przebiegłe i genialne.
James ukłonił się z wdziękiem, a Lily uśmiechnęła szeroko, bo nagle do głowy wpadł jej pewien pomysł.
- Właściwie, to cieszę się, że mi to powiedziałeś – uznała, uśmiechając się. – Bo chciałabym skorzystać z twojego doświadczenia.
- Doprawdy?
Lily pokiwała głową i gestem pokazała, że chce żeby się do niej zbliżył. Pochylili się tak, żeby nikt nie był w stanie ich usłyszeć, chociaż było to zupełnie nie potrzebne. W Pokoju Wspólnym zostało tylko kilka osób.
- Pomożesz mi się wymigać z kolejnych spotkań?
- To pytanie, czy stwierdzenie?
- To zależy od ciebie – powiedziała kusząco.
- To zależy co będę z tego miał.
- Miałam nadzieję, że to powiesz – wyprostowała się i uśmiechnęła najszerzej jak potrafi. Jamesowi uśmiech spełzł z twarzy. Usiadł prosto i spojrzał na nią spode łba. – Będziesz miał święty spokój.
- Tym razem to ci się nie uda – powiedział, bezbłędnie odgadując jej intencje. -  To była sytuacja…
- Och, Panie Profesorze, tak mi przykro – westchnęła Lily najsłodszym tonem na jaki było ją stać. Spojrzała na Jamesa w taki sposób, że gdyby stał to niewątpliwie kolana ugięłyby się pod nim. – Obiecałam, że spędzę ten wieczór z Jamesem Potterem, nie mogę tego odwołać, pan wie, jak mu na tym zależy…
- To ci się nie uda – powiedział szybko, bez przekonania.
- Oczywiście, porozmawiam z nim, może uda mi się to przełożyć, ale tak bardzo nie lubię… Jak myślisz, możemy to przełożyć?
- Jesteś złą osobą, Lily Evans – mruknął James. Zaśmiała się perliście. – Masz rację, lepiej tam nie chodź, to towarzystwo cię demoralizuje.
- Na twoim miejscu dobrze bym się zastanowiła kto mnie demoralizuje – rzuciła czarującym tonem i wstała. – Dziękuje za ratunek. Dobranoc, Potter.
- To się kiedyś obróci przeciw tobie, Evans! – zawołał za nią naburmuszony. – Osiągnęłaś dno moralne, musisz poważnie zastanowić się nad swoim zachowaniem młoda damo!
Spojrzała na niego przez ramię, uśmiechnęła się szeroko i pomachała do niego.
- Kto różdżką wojuje od różdżki ginie! – zakończył donośnie.
 
- Nie rozmawiam z tobą – oznajmił oschle na powitanie, gdy następnego ranka Lily usiadła obok niego w Pokoju Wspólnym.
- Gdzie pozbyłeś się reszty? – zapytała. – Wydawało mi się, że jesteście nierozłączni.
- Ponieważ wczoraj spędziliśmy cały wieczór we dwoje, nadrabiam prace domowe.
- Mhm.
Zapadło milczenie. James z satysfakcją zanotował, że Lily nie odeszła. Wpatrywała się w kominek, obracając w rękach kilka kartek.
- Będziesz tak tu siedzieć?
- Och. Nie. Czekam aż skończysz – powiedziała niepewnie. – I zaczniesz znów ze mną rozmawiać. Z doświadczenia wiem, że to powinno nastąpić za jakieś… - spojrzała na zegarek. – Pięć minut temu.
- Bardzo dowcipne – uśmiechnął się. Zamknął podręcznik i spojrzał na Lily. – Czyżby moje słowa dały ci do myślenia i zdecydowałaś się wycofać z jawnego szantażu, którym wczoraj mnie tak niewdzięcznie potraktowałaś?
- Nie – powiedziała bez ogródek, ale policzki jej się zaróżowiły. – Ten… szantaż jest nadal aktualny.
James przytaknął i pochylił się nad książkami, pewny, że to koniec rozmowy.  Lily nadal jednak nie ruszyła się z miejsca. Zerknął na nią coraz bardziej zaintrygowany.
- Tak się zastanawiam – wypaliła nagle – twój szlaban od chłopaków nadal obowiązuje?
Naburmuszył się.
- Niestety – powiedział.
 Chociaż w pewnym momencie wydawało mu się, że tym razem Syriusz się ugnie, przyjaciele okazali się o wiele bardziej odporni niż udawał. Jedynym co udało mu się osiągnąć to niestrawność spowodowaną niezliczoną ilości słodyczy, które pochłonął w ciągu tygodnia. Pogodził się więc, że na razie muszą wystarczyć mu relacje od członków drużyny i wieczorne treningi. 
- Przykro mi… Mam coś – powiedziała po chwili wahania. – Jako akt dobrej woli i zadośćuczynienie za to, że jestem współwinna… twojemu cierpieniu – dodała rozbawiona. Podała mu plik kartek, którym jeszcze chwilę temu się bawiła. James zaciekawiony sięgnął po nie – ich palce na chwilę się spotkały, dłonie Lily były ciepłe i wilgotne.
- Powodzenia z wypracowaniem – rzuciła szybko i wstała. James omiótł spojrzeniem prezent a potem poderwał się na równe nogi i złapał Lily w pasie.
- Uwielbiam cię – oznajmił, ściskając ją mocno. Pisnęła, gdy poderwał ją z ziemi. – Jesteś niesamowita, wiesz?
- Zwariowałeś!? Puść mnie natychmiast – zapiszczała, ale w jej głosie nie było słychać złości. James po raz kolejny z trudem zapanował nad ochotą pocałowania jej. Zwolnił uścisk.
Lily, czerwona na twarzy, szybko poprawiła koszulę.
- To tylko głupie wiadomości sportowe… - powiedziała zakłopotana. – Nie myśl sobie nie wiadomo czego… I tak je czytam, nie poświęciłam na to nie wiadomo ile czasu ani nic z tych rzeczy.
Uciekła spojrzeniem.
- Okej.
- Poza tym, miałam to przygotowane już wcześniej – powiedziała szybko. – Chciałam, żebyś cierpiał. Specjalnie cię przetrzymałam.
- Pewnie.
- Nie patrz tak na mnie – zirytowała się. James uśmiechnął się szeroko.
- Jak?
- No… Tak. W ten sposób, jakbyś… Tak jak patrzysz.
- Myślę, że chce powiedzieć, jakby była najnowszym modelem miotły. Cześć, Evans – powiedział Syriusz, pojawiając się obok Jamesa. – Rogaczu, ślinisz się.
- Wcale nie – powiedział James, próbując nadać swojej twarzy inny wyraz. Usłyszał śmiech Remusa i Petera. – Nie patrzę się tak.
- Świetnie, demoralizujesz nam przyjaciela – westchnął Syriusz, zerkając na wycinki, które James zostawił na fotelu. – Ta dzisiejsza młodzież, za grosz poszanowania do zasad.
- Łapo, chyba ich zawstydzasz – odezwał się Remus, posyłając Lily przepraszający uśmiech. Teraz jej twarz zlewała się kolorem z Pokojem Wspólnym.
- Miłej lektury – powiedziała, unikając spojrzenia Jamesa. – Muszę iść. Cześć.

Odeszła tak szybko jak się dało. Nie mogła uwierzyć, że to zrobiła. Gdy wpadła na ten pomysł, wydawał jej się całkiem dobry. Czuła się trochę winna – nawet jeśli uważała ich „zasady” za głupie – całej tej sytuacji a te kilka wycinków, które zebrała, wydawały jej się dobrym sposobem na pokazanie, że traktuje ich umowę poważnie. Teraz jednak zaczęła w to bardzo poważnie wątpić, a pojawienie się przyjaciół Jamesa tylko sprawiły, że czuła się jak kompletna idiotka.
- Ej, Lily.
James dogonił ją, kiedy doszła do klatki schodowej.
- Daj spokój, proszę – rzuciła szybko, nie mając odwagi żeby na niego spojrzeć. – Bo zmienię zdanie i…
- Nie zdążyłem podziękować – powiedział szybko, uśmiechając się szeroko. Z jego twarzy zniknął już głupi wyraz z jakim patrzył na nią chwilę temu. – Dzięki.
- Potraktuj to jako zaliczkę za przyszłe podwieczorki u Slughorna – rzuciła niedbale. James uśmiechnął się i podał jej gazety.
- Przechowasz je dla mnie? Wolę nie drażnić Łapy – powiedział z uśmiechem. – Chętnie przejrzę je po szlabanie. Kto wie, może za dobre sprawowanie odda mi wcześniej książki.
- Jesteś pewny? – zapytała, patrząc na niego ze zdziwieniem. Pokiwał głową. Zawahała się. – Ale chyba możesz o nich rozmawiać?

Z biegiem czasu Lily zdała sobie sprawę, że te trzy tygodnie nauczyły ją więcej o sztuce kompromisu niż całe jej dotychczasowe życie. Zderzenia jej wyobrażenia o Jamesie z tym, czego dowiedziała się o nim w tak krótkim czasie, wydawało jej się nierealne. Kolejny tydzień pozwolił im wypracować pełen rytm – gdy tylko spotykali się pod portretem Grubej Damy Lily rozpoczynała relację na temat wszystkiego, co zdołała przeczytać w wiadomościach sportowych, pomagając sobie co jakiś czas cytatami z artykułów, które zawsze miała przy sobie („Nikt nie powiedział, że nie mogę czytać w twojej obecności. Black musi się trochę bardziej postarać.”). Potem James rozpoczynał długą tyradę na temat Quidditcha – począwszy od doniesień Lily po szczegółowe relacje z treningów, które teraz mieli prawie codziennie.
Lily, nieprzyczajona do takich dawek sportu, początkowo słuchała cierpliwie, ale szybko zaczęła się nudzić. Mając w pamięci poprzednie sukcesy, postanowiła pokonać Jamesa jego własną bronią. Podczas gdy on rozprawiał o nadchodzącym meczu, on zaczęła go zalewać informacjami o książkach, które przeczytała, eliksirach, o których słyszała a nawet plotkach ze świata czarodziei, które niespecjalnie ją interesowały. I znów spotkało ją zaskoczenie. James nie tylko nie zraził się jej paplaniną – słuchał równie cierpliwie co ona, a czasem nawet włączał się do rozmowy, zaskakując ją znajomością rzeczy, o których nigdy by go nie posądziła.
Nim minęła połowa października niespodziewanie ich rozmowy zaczęły przedłużać się poza ramy czasu przeznaczonego na dyżury. Lily zmuszona była w końcu pogodzić się z tym, że całkiem dobrze bawi się w towarzystwie Jamesa Pottera i z coraz większym lękiem zerkała na kalendarz, który nieubłaganie zbliżał ich do końca umowy.
- To nie wygląda zbyt dobrze, co? – zapytała rozbawiona Charlotte, dosiadając się do Lily przy stole Gryffonów. – Czas.
- Ach – Lily spojrzała na kalendarz. – Tak, nie wygląda to zbyt dobrze.
- Ile ci zostało? – zapytała rozbawiona Charlotte. Lily spojrzała na nią udręczonym spojrzeniem.
- Dwa tygodnie – powiedziała zrozpaczonym tonem. – Jakieś trzy do wypadu do Hogsmeade.
- Prognozy?
- Kiepskie – przyznała. – Sądziłam, że będzie łatwiej, wiesz? Myślałam, że tyle nie wtrzyma, że coś zrobi, że… będzie sobą czy coś w tym rodzaju.
Spojrzała na Charlotte, szukając u niej poparcia.
- A nie jest sobą?
Lily westchnęła.
- Gorzej. Obawiam się, że właśnie jest. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wcale nie uważam, że to źle, że mam się z nim umówić – westchnęła.
-  Nie jestem pewna, czy teraz to w ogóle jakaś różnica…
- Co masz na myśli?
Charlotte otworzyła usta, ale nim zdążyła coś powiedzieć, nad nimi pojawiła się chmara sów. Jedna z nich podleciała do Lily i rzuciła list wprost do jej owsianki. Lily uśmiechnęła się przepraszająco do Charlotte, rozerwała kopertę i szybko przebiegła wzrokiem treść listu.
- W każdym razie… Co jest? – spytała Charlotte, widząc minę Lily.
- Muszę iść – powiedziała cicho Lily. – Zobaczymy się potem.
- A jej co? – spytała Mary, kiedy Lily bez słowa minęła ją i Emmę i wybiegła z Wielkiej Sali. – Nie dokończyła nawet babeczki.
- Nie jestem pewna…

- Wszystko w porządku?
Lily spojrzała zaskoczona na Jamesa Pottera, który stał dwie ławki nad nią.
- Co tu robisz? – zapytała cicho, otulając się szczelniej szalikiem. James rozejrzał się po trybunach z lekkim rozbawieniem.
- Przyszedłem pozamiatać – powiedział, pokazując jej miotłę, której początkowo nie zauważyła. – Ci niesforni pierwszoklasiści strasznie kruszą w czasie meczów.
Zszedł po schodkach i usiadł obok Lily, kładąc miotłę ławkę niżej.
- Więc co tu robisz? – zapytał pogodnie, chowając ręce w kieszenie szaty. – Jakieś złe wieści?
Lily spojrzała na list w swojej dłoni i zmięła go jeszcze bardziej. Wzruszyła ramionami.
- Przypuszczam, że nie – powiedziała cicho. – Moja siostra się zaręczyła.
Kątem oka zobaczyła błysk zaskoczenia na twarzy Jamesa, który szybko jednak zniknął. Uśmiechnął się łagodnie.
- To chyba dobrze, prawda? – spytał a potem dodał. – Martwisz się brakiem towarzysza na wesele? Nasza umowa niedługo dobiega końca, więc jeśli…
- Nie sądzę, bym była zaproszona – wyrwało się cicho Lily.
Spojrzała na Jamesa który wpatrywał się w nią oszołomiony. Tak naprawdę nie wiedziała dlaczego w ogóle mu to powiedziała – to był jej problem i nie chciała się nim z nikim dzielić, a już zwłaszcza z Jamesem Potterem.
Spodziewała się, że zrobi coś nieodpowiedniego, ale James przez chwilę milczał a potem odezwał się cicho.
- Przypuszczam, że nie jesteście w najlepszych stosunkach? – spytał z powagą. Potrząsnęła głową. – Też jest czy…?
- Nie, nie jest – powiedziała krótko. – Petunia… Nie akceptuje tego, że jestem inna niż ona. Nie chce żeby rodzina jej narzeczonego dowiedziała się, że ma w rodzinie takiego… - zawahała się - …kogoś takiego jak ja.
- Hej – przerwał jej szybko James. – To na pewno nie jest prawda.
- Obawiam się że jest – powiedziała cicho Lily i wsparła ręce na rękach. -  Skoro nie jestem mile widziana na przyjęciu z okazji zaręczyn nie powinnam spodziewać się zaproszenia na ślub, prawda? Będę jedynym siódmoklasistą który zostanie na święta w szkole.
- Na pewno nie – powiedział bez przekonania James. – Zawsze zostaje kilka osób. No i zawsze możesz się z kimś zabrać na święta. To jeden z powodów, dla których ktoś wymyślił przyjaciół, wiesz? – dodał z lekkim uśmiechem.
- Nie sądzę, bym jakiś miała.

- Słucham? – spytał.
Lily wzruszyła ramionami, jakby to nie była jakaś wielka sprawa.
- A… Myślałem, że dziewczyny…
- Lubimy się – powiedziała cicho, unikając jego spojrzenia. – Ale nie przyjaźnimy się. Petunia była moją przyjaciółką, a potem… 
Nie musiała kończyć, żeby James wiedział o kogo jej chodzi.
Przyjaźń Lily z Severusem Snapem była dla niego zawsze wielką tajemnicą, nie przypuszczał jednak, że Lily nie miała tu nikogo kto byłby jej bliższy niż Ślizgon. Uświadomienie sobie tego, jak i tego, jak mało o niej tak naprawdę wie, było jak kubeł zimnej wody.
- A ty? –spytała nagle Lily, zmieniając temat. Odwróciła się do niego i zaczęła nerwowo skubać kawałek papieru który kurczowo ściskała w dłoni od początku ich rozmowy.
- Masz rodzeństwo?
- Mam Syriusza – powiedział odruchowo. – I chłopaków.
- Pytam poważnie – przewróciła oczami. – Ja odpowiedziałam na twoje pytania.
- Jestem poważny – oznajmił, jakby to najprostsza rzecz na świecie. – Łapa jest dla mnie jak brat i tak traktuje się go u nas w domu. Nie ma innej rodziny.
Uniosła brwi i otworzyła usta, ale James szybko potrząsnął głową.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi.
- To nawet… urocze, że tak się o siebie troszczycie – stwierdziła po chwili namysłu, uśmiechając się smutno.
- Powinnaś mu to powiedzieć – oznajmił, starając się zabrzmieć swobodnie. – Uważa, że jestem nadopiekuńczy.
Przez chwilę jej buzię rozjaśnił lekki uśmiech, a potem znów zmarkotniała. James przesunął się trochę bliżej, szukając jakiegoś sposobu żeby ją pocieszyć.
Nagle doszło do niego, że Lily jest znacznie bardziej samotna niż mógł to sobie wyobrazić. Przez ten cały czas tak bardzo starał się zwrócić na nią swoją uwagę, że w ogóle nie zauważył tego, co było przecież tak oczywiste. Lily być może nie była sama na świecie, ale na pewno tak się czuła.
-  Zrywam naszą umowę – powiedział nagle.
   

 ***

Powiem szczerze, że sądziłam, że nic z tego nie wyjdzie. Tak naprawdę cały rozdział, nie licząc dwóch ostatnich akapitów, napisałam dziś - na proszkach przeciwbólowych, zaspana, zdesperowana, żeby tym razem nie nawalić. Bo dziś mija rok w czasie którego byłam dla swoich bohaterów najgorszą autorką świata - a są to chyba najbardziej uroczy bohaterowie jakich dotąd miałam, nawet jeśli ciągle narzekam, że wymykają mi się spod kontoli a ja nie umiem się na nich złościć, bo są zbyt uroczy i perfidnie to przeciw mnie wykorzystują (jeśli ktoś zna kogoś, na kogo ich urok nie działa i będzie w stanie ich okiełznać, proszę o pomoc bo ja jestem bezradna) - i nie wybaczyłabym sobie gdybym znów ich zawiodła. Więc zdmuchnijmy pierwszą świeczkę i mam nadzieję, że czas pozwoli mi zachować mniejszy odstęp między kolejnym rozdziałem :D  

Komentarze

  1. Jak widzę, dla dobra tego bloga, nasz reprezentacja powinna grać o wiele częściej. Może masz jeszcze jakiś ulubiony klub? To też mogłoby ułatwić sprawę. Rozdział jak zawsze świetny. Zastanawiam się kiedy napiszesz na tym blogu coś słabszego bo, takie chwalenie jest nieco monotonne. A to poważnie to cieszę się, że piszesz więcej i mam nadzieję, że dorosłość która mnie powoli dopada, pozwoli Ci jeszcze trochę pooddychać swobodą. Pozdrawiam :) !

    OdpowiedzUsuń
  2. Dawno tu nie zaglądałam, za co szczerze przepraszam. Ale nadrobiłam zaległe rozdziały :) Wszystkie mi się podobają. A ten jest naprawdę ciekawy, ale jak mogłaś zakończyć w takim momencie? Teraz czekam na kolejny rozdział, żeby móc się dowiedzieć co dalej.
    Pozdrawiam i życzę dużo weny oraz więcej czasu na pisanie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniale piszesz! Jakiś czas temu wiedziona nudą dorosłego życia, postanowiłam ponownie odkryć magię i udało się również dzięki twoim blogom. Przeczytałam wszystkie i muszę przyznać, że piszesz doskonale. Mam nadzieję, że znajdziesz czas na dodawanie kolejnych rozdziałów. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 1

Rozdział 5

Rozdział 9