Rozdział 5

Dla wszystkich, którzy z jakiś powodów nadal tu zaglądają i czekają.
 
Rozdział 5

Życie w Hogwarcie od wieków toczy się tym samym torem. Chociaż co roku przychodzą i odchodzą jego mieszkańcy, są pewne rzeczy, które prawie nigdy nie się nie zmieniają.
Nikt nie jest w stanie wskazać woźnego, który nie toczyłby zaciekłej bitwy z Irytkiem, czasów, gdy Ślizgoni i Gryfoni nie walczyliby ze sobą lub Ceremonii Przydziału w czasie której Tiara nie zaśpiewałaby piosenki. Również plan dnia nie uległ zmianie w szkole od wieków, i chociaż zdarzali się spóźnialscy, dziwnym wydawało się mieszkańcom zamku to, że pewnego poranka aż ośmioro Gryfonów z siódmej klasy nie pojawiło się na śniadaniu.

Czas: 28 września 1987, godzina 8:20
Miejsce: Hogwart, piętro siódme, Wieża Gryffindoru, Dormitorium żeńskie, rok VII 

Dziewczęta pochylały się nad łóżkiem śpiącej snem sprawiedliwych Lily Evans. Na podłodze nieopodal jej łózka leżał roztrzaskany budzik z buzią klauna na cyferblacie, który wydawał z siebie smętne dźwięki, chcąc ostatkiem magii wykonać zdanie do którego został stworzony.
- Lily – wyszeptała cicho Emma. – Lily, musisz wstać.
- Może jest chora? – zapytała nieśmiało Mary. – To do niej niepodobne.
- Zawsze lubiła pospać – zauważyła Charlotte.
- Ale nie kosztem życia Pana Budzika.
Spojrzały na roztrzaskany zegarek.
- Myślicie, że da się go naprawić?
- Są rany, których nawet Reparo nie naprawi – oznajmiła Charlotte pełnym napięcia głosem. – Musimy ją obudzić.
- Nie!
Złapały przyjaciółkę za rękę. Spojrzała na nie zszokowana.
- Pan Budzik próbował i patrz co go spotkało – powiedziała przerażona Emma. Wszystkim przed oczami stanął widok ciskanego o podłogę zegarka. Wzdrygnęły się.
- Na nim bardziej jej zależało niż na nas – dodała Mary.
- Nie bądźcie śmieszne – prychnęła, wyszarpując się koleżankom. – Mamy dziś test z transmutacji i McGonagall zabije Lily jeśli nie przyjdzie.
Pochyliła się nad współlokatorką i potrząsnęła nią energicznie. Mary i Emma cofnęły się, wstrzymując oddech. 

Czas: 28 września 1987, godzina 8:35
Miejsce: Hogwart, piętro siódme, Wieża Gryffindoru, Dormitorium męskie, rok VII 

Syriusz rozsunął kotary łóżka Jamesa zamaszystym głosem.
- Wstawaj zdrajco! – zawołał dziarskim głosem. -  To twój sądny dzień.
W odpowiedzi James wymamrotał tylko coś niewyraźnie i zasłonił głowę poduszką. Syriusz skoczył na łóżko i przysunął się do przyjaciela.
- Księżniczko, wstawaj, przybył twój książę na białym hipogryfie – zanucił mu szeptem do ucha. – I jeśli zaraz nie wstaniesz skopie ci twój piękny, rozczochrany zadek.
James zachrapał. Syriusz przysnął się jeszcze bliżej.
- No dalej – powiedział, podskakując nerwowo w miejscu. – Nie każ mi dłużej czekać. Otwórz swe piękne oczka.
Drzwi od łazienki otworzyły się i do dormitorium wszedł Remus. Widząc osobliwą scenę spojrzał na Petera oczekując wyjaśnień, ten jednak właśnie wczołgał się pod łóżko i z oczywistych względów nie orientował się w sytuacji.
- W porządku – oznajmił Remus. – To wcale mnie nie dziwi.
- On nie chce wstać – poskarżył się Syriusz, siadając ze skrzyżowanymi rękami na łóżku obok chrapiącego przyjaciela i posłał Remusowi pełne nieszczęścia spojrzenie.
- Jesteście zdrowo porąbani – powiedział Remus, wskakując na łóżko Petera a potem przewiesił się przez nie głową w dół i spojrzał na przyjaciela. – Co robimy?
Syriusz sapnął zirytowany i potrząsnął Jamesem.
- Wstań no – fuknął. – Wstań, bo Merlin mi świadkiem, że zaliczysz pocałunek z własnymi gaciami!

Czas: 28 września 1987, godzina 8:45
Miejsce: Hogwart, piętro siódme, Wieża Gryffindoru, Dormitorium żeńskie, rok VII 

Nie stało się nic. Lily Evans nadal spała smacznie, Mary i Emma wpatrywały się w nią z przerażeniem, a Charlotte ze zmarszczonymi brwiami potrząsała współlokatorką coraz bardziej zirytowana.
- Lily! – huknęła w końcu do jej ucha. – Lily! Jeśli przez ciebie spóźnię się na transmutację to słowo honoru że gorzko tego pożałujesz i w nosie mam, że jesteś Prefektem Naczelnym!
- Czasem to ja się jej boję – powiedziała cicho Emma. 
Lily przekręciła się na bok i wymamrotała coś niewyraźnie.
- Która godzina? – spytała z zamkniętymi oczami.
- Dochodzi dziewiąta – powiedziała Emma. To zadziałało, rudowłosa poderwała się na równe nogi.
- I dopiero teraz mnie budzicie? – spytała ostro, rzucając się pod łóżko i wyciągając z niego kufer. – Dlaczego budzik nie zadzwonił?
- Zadzwonił…
Lily odwróciła się i spojrzała na roztrzaskany budzik, którego magia się wyczerpała i teraz leżał nieruchomo w kawałkach na podłodze.
- Oh nie.

Czas: 28 września 1987, godzina 8:50
Miejsce: Hogwart, piętro siódme, Wieża Gryffindoru, Dormitorium męskie, rok VII 

- Dobra, doigrałeś się – zadecydował Syriusz, wyskakując z łóżka. – Chłopaki, pom…
Syriusz urwał, wpatrując się z zaciekawieniem na łóżko Petera, spod którego wystawały jego nogi. Po drugiej stronie Remus wisiał głową w dół. Syriusz zawahał się, wzruszył ramionami i podszedł bliżej z zainteresowaniem wymalowanym na twarzy.

Czas: 28 września 1987, godzina 8:55
Miejsce: Hogwart, piętro siódme, Wieża Gryffindoru, Dormitorium żeńskie, rok VII 

- Nie martw się – powiedziała pocieszająco Emma, klepiąc pocieszająco Lily po ramieniu. – To był dobry budzik i miał długie, wspaniałe budzikowe życie o którym nie jeden zegarek może tylko pomarzyć.
- Będą inne – dodała Charlotte. Lily siedziała na łóżku i wpatrywała się w szczątki zegarka, którym kilkukrotne zaklęcie reperująco nie pomogło. – W czasie następnego wypadu do Hogsmeade kupisz sobie nowy.
- A do tego czasu możesz korzystać z jednego z naszych – zaproponowała Emma. Lily pokiwała głową, odłożyła delikatnie szczątki na łóżko. Wszystkie podniosły się i ruszyły w stronę swoich łóżek.  
- Ile mamy czasu do śniadania? – spytała Mary, podnosząc mundurek i kierując się do łazienki.
- Godzinę -  powiedziała Emma. – Zaczynamy o ósmej.
Charlotte spojrzała na swój zegarek i zbladła gwałtownie.
- Jest za pięć dziewiąta!

Czas: 28 września 1987, godzina 9:00
Miejsce: Hogwart, piętro siódme, Wieża Gryffindoru, Dormitorium męskie, rok VII 

James Potter otworzył oczy kiedy tylko budzik wydał z siebie pierwsze smętne dźwięki. Wyłączył go krótkim machnięciem ręki po którym biedny budzik jak co rano spadł na ziemię. Minęło ponad sześć lat od dnia, w którym James go dostał i przez cały ten czas każdego dnia, bez wyjątku, budzik lądował na ziemi. James nie mógł się czasem nadziwić, że po tylu upadkach ten przeklęty sprzęt nadal jest w stanie działać. Kiepsko, ale jednak.
Przez chwilę leżał jeszcze z zamkniętymi, oczekując na tyradę Syriusza o tym, że nie zdążą przez niego na śniadanie aż nagle zdał sobie sprawę z niepokojącego faktu - w dormitorium panowała grobowa cisza. Pełen obaw otworzył oczy i usiadł gwałtownie, spodziewając się wszystkiego, co najgorsze – tego, że Remus zabił w końcu Syriusza za podbieranie szamponu, lub rzeczywiście śmiertelnie się na niego obrazili lub – broń Merlinie, Jamesowi aż serce stanęło z przerażenia na samą myśl – z jakiegoś powodu zaczęli się uczyć.
Strach towarzyszący niepokojowi o zdrowie i życie przyjaciół sprawił, że James całkowicie zapomniał o okularach, bez których wszystko wydało się zamazaną plamą. Rzucił się w stronę kotar, chcąc jak najprędzej przekonać się o rozmiarach tragedii, i mocne było jego zdziwienie, gdy okazało się, że ktoś je już rozsunął.
Runął z hukiem na podłogę. Stojąc, a w zasadzie leżąc, w obliczu takiej porażki, musiał z bólem przyznać, iż okulary są mu jednak w życiu potrzebne. Wdrapał się ponownie na łóżko i powoli przetoczył w kierunku szafki nocnej. Heroiczna walka z przeciwnościami losu skończyła się triumfem, gdy udało mu się wymacać okulary. Wcisnął je na nos, zerwał się na równe nogi i zaplątawszy w poły pościeli, runął na ziemię z hukiem. 

Czas: 28 września 1987, godzina 9:10
Miejsce: Hogwart, piętro siódme, Wieża Gryffindoru, Dormitorium żeńskie, rok VII

Są pewne rzeczy w centrum których nikt nie chce utknąć. Huragan, wojna, Trójkąt Bermudzki… Oraz miejsce w którym cztery spóźnione kobiety próbują się wyszykować. 
Mary biegała po dormitorium, zbierając swoje części garderoby. Lily nieudolnie próbowała zapleść włosy w warkocze, a Charlotte kończyła poprawiać wypracowanie na transmutację.
Czas uciekał nieubłagalnie i tylko cud mógł sprawić, że dziewczęta zdążyłby na czas. 

Czas: 28 września 1987, godzina 9:20
Miejsce: Hogwart, piętro siódme, Wieża Gryffindoru, Dormitorium męskie, rok VII

Widok, który ujrzał James, gdy tylko wyplątał się z prześcieradła, zadziwiłby każdego mieszkańca  zamku, jemu przyniósł jedynie ogarniające uczucie ulgi.  Podniósł się z ziemi,  przyjrzał uważnie wystającym spod łóżka nogom Petera i Syriusza, oraz Remusowi przewieszonemu przez nie głową w dół, po czym zrobił to, co na jego miejscu zrobiłby każdy.
Z lekkim trudem wczołgał się pomiędzy Syriusza i Petera i zapytał z pełną powagą.
- Na co patrzymy?
Syriusz zignorował go ostentacyjnie, nadal urażony. Remus zerknął przelotnie na przyjaciela, ale nic nie powiedział i ponownie skupił swoją uwagę na Peterze. Po chwili namysłu James również spojrzał na kolegę.
- Glizdek, co robisz?
Peter również go zignorował, zbyt pochłonięty wpatrywaniem się w najbardziej oddalony róg.
- Glizdogonie, co robimy? – powtórzył James głośniej. Przyjaciel spojrzał na niego z wyrzutem i uciszył gestem.
- Poluję – wyjaśnił szeptem.
- Roluje? – zapytał zdziwiony Remus. – Co?
- Poluje – poprawił go Syriusz. Peter posłał mu ostre spojrzenie. – Przepraszam…
Zapadła cisza, a cała trójka wbiła zaintrygowane spojrzenia w Petera. W końcu Syriusz nie wytrzymał.
- Na co?
- Na skarpetkę – rzucił Peter. – Gdzieś się tu schowała. Zamknijcie się, bo ją spłoszycie.
- Peter, skarpetki nie można spłoszyć – zaczął ostrożnie Remus. – I możesz ją po prostu przywołać, albo wyciągnąć…
- Nie!
Ale było za późno. Remus wyciągnął dłoń i zaczął macać za zgubionym ubraniem. Ciszę przerwał jego krzyk. Poderwał się do góry, a przyjaciele w pośpiechu zaczęli wyczołgiwać się spod łóżka co w tak nagłym geście okazało się bardzo trudne.
Jako pierwszy wydostał się Syriusz, który wczołgał się najpłycej. Oczyściwszy twarz z kłębków kurzu i pajęczyny rozejrzał się w popłochu po dormitorium i oniemiał widząc Remusa siłującego się z uczepioną do jego dłoni skarpetką w szkocką kratkę. Rzucił się w jego stronę, złapał za skarpetę i pociągnął z całych sił aż ta puściła.
- Ha! – zawołał triumfalnie podnosząc do góry skarpetkę. – Pokonałem…
- Uważaj! – zawołał Peter, który wyczołgał się spod łóżka, ale i tym razem nie był dostatecznie szybki. Skarpetka odwinęła się jak boa w dłoni Syriusza i zacisnęła na jego nadgarstku a potem zaczęła pełzać po ramieniu Syriusza.
Tym razem to Remus rzucił się do pomocy przyjacielowi. Peter tymczasem rozpoczął gorączkowe poszukiwania różdżki aż nagle poderwał się i wpełzł z powrotem pod łóżko z którego wyczołgał się właśnie James.
Tymczasem Syriusz i Remus wspólnymi siłami uwolnili ramię Syriusza i strzepnęli skarpetę na podłogę. Zaczęła pełzać w stronę łóżka Remusa, ale nim zdołała uciec, Syriusz przycisnął ją do podłogi podręcznikiem do eliksirów.
- Wiedziałem, że w końcu go do czegoś użyję – wysapał. – Może mi ktoś powiedzieć, co to było?

Czas: 28 września 1987, godzina 9:30
Miejsce: Hogwart, piętro pierwsze, korytarz przed salą transmutacji.

W klasie profesor McGonagall zawsze panował spokój. Nauczycielka słynęła wśród uczniów jako ta, która potrafi wymusić ciszę bez sięgania do nadzwyczajnych środków. W sali transmutacji zawsze panowała dyscyplina i biada nieszczęśnikowi, który odważyłby się jej nie poddać. 
Dlatego wielkim zdziwieniem dla wszystkich – a szczególnie dla profesor McGonagall – było to, że tego dnia spośród prawie piętnastu osób uczęszczających na lekcję nie przyszło aż siedem osób.
Minerwa McGonagall skwitowała to groźnym milczeniem i mocnym zaciśnięciem ust. Wszyscy obecni skulili się w sobie i przez pierwsze pół godziny lekcji panowała kompletna cisza - nawet gdy przyszło do ćwiczenia zaklęć dało się słyszeć tylko lekki szmer głosów.
To pewnie dlatego jakiś czas później zza drzwi do uszu wszystkich doszły podniesione głosy.
- …nie możemy tak po prostu wejść!
- Nie możemy nie wejść..
- Co wu tu robicie?
Profesor McGonagall dziarskim krokiem podeszła do drzwi i otworzyła je zamaszystym ruchem. Za jej plecami kilkoro Ślizgonów zachichotało złośliwie.
Siódemka Gryfonów spojrzała zaskoczona na nauczycielkę.
- Czy jest coś, o czym nie wiem? – zapytała McGonagall. – Zmiana czasu? 
- My… - Charlotte spojrzała spanikowana na koleżanki. – Właściwie…
- Budzik nam nie zadzwonił, pani profesor – wtrąciła Emma.
- Wszystkim?
Dziewczęta spojrzały na Huncwotów.
- Zaatakowała nas skarpetka – powiedział z powagą James.
Podczas gdy Lily, Emma i Charlotte spojrzały na niego jak na idiotę a uczniowie w klasie zaczęli zaśmiewać się do łez, Minerwa McGonagall zapytała:
- Co się stało?
Syriusz otworzył usta, ale to wystarczyło, by nauczycielka skapitulowała.
- Więc… - zaczął.
- Nie odpowiadaj - powiedziała szybko, wiedziona przeświadczeniem, że z historii Syriusza Blacka nigdy nie wynika nic dobrego. -  Zajmijcie swoje miejsca. Wszyscy zgłosicie się dziś do Pana Filcha na szlaban.

Resztę transmutacji spędzili w ciszy. Lily przez cały ten czas ignorowała zaczepki Jamesa, a gdy tylko zadzwonił dzwonek, wybiegła nim zdążył coś powiedzieć. To oczywiście w niczym go nie powstrzymało.
- Hej, Evans, czekaj!
- Spadaj, Potter – rzuciła ostro Lily. – Nie mam nastroju.
- A co z naszą umową? Wycofujesz się? Bo jeśli tak, to jestem zobowiązany cię poinformować, że…
Lily zatrzymała się gwałtownie i odwróciła do niego. Była zła.
- Nie wycofuję się – powiedziała. – Ale jestem głodna, niewyspana, bez porannej kawy, zniszczyłam budzik, który był pamiątką po tacie i jeszcze zarobiłam szlaban. Nie mam ochoty na niczyje towarzystwo, nawet twoje. Dlatego lepiej zejdź mi z oczu, zwłaszcza, że to wszystko twoja wina.
- Moja?
- Gdybyś nie był wczoraj tak uparty, poszłabym spać o normalnej porze i nic z tego by się nie zdarzyło.
- To nie fair – powiedział James. – Ty też mogłaś ustąpić – zauważył. – No i ja wstałem na czas, w przeciwieństwie do ciebie.
- Jasne – Lily przewróciła oczami. – Zaatakowała was skarpetka. Gorszej wymówki nie mogliście wymyślić.
James zrobił urażoną minę.
- Naprawdę tak było! Glizdogon chciał zmusić ją, żeby się złożyła – wyjaśnił z przejęciem. – Najwyraźniej zaklęcie gospodyń nie są jego mocną stroną. Obezwładnienie jej zajęło nam prawie dwadzieścia minut. Nigdy nie wkurzaj ożywionej magią skarpetki.
W odpowiedzi Lily potrząsnęła głową.
- Jesteście nieprawdopodobni.
- Nie wierzysz mi – zawołał James, gdy Lily wyprzedziła go. – Dlaczego?
- Odpuść.
- Mówię prawdę – upierał się. – Nazywa się Arnold. Syriusz ma go w torbie, zamkniętego w pudełku. Uważałem, że powinniśmy zamknąć go w klatce, ale chłopaki uważają, że to by go tylko…
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Moment.
Lily zmarszczyła brwi i spojrzała na niego podejrzliwie. Nie bardzo rozumiała jak to się stało, że dała wciągnąć się w dyskusję, ale w tej chwili nie miało to znaczenia.
- Dlaczego trzymacie magicznie ożywioną skarpetkę w pudełku?
- Bo bez niego próbowała nas podusić – odpowiedział nieco zbity z tropu James.
- Nie to mi chodzi. Dlaczego nie odwróciliście czaru?
- Chcemy go oswoić. Zawsze chcieliśmy mieć zwierzątko.
- Próbujecie oswoić skarpetkę? – upewniła się. – Skarpetkę?
- Arnolda – zgodził się James.
Lily skrzyżowała ręce na piersiach i przyjrzała się Jamesowi uważnie, jakby spodziewała się ujrzeć potwierdzenie dla jego słów. On jednak wydał się być śmiertelnie poważny.
- Nie mam pojęcia czy sobie kpisz czy jesteś poważny – poddała się, przechodząc przez drzwi Wielkiej Sali.
- W końcu się nauczysz rozpoznawać – rzucił rozbawiony, rozglądając się za przyjaciółmi. Nie zdążył jednak usiąść, gdy do Wielkiej Sali wpadł zziajany Peter.
- Rogacz, szybko! Arnold uciekł z pudełka!!
Lily obróciła się zaskoczona, ale obaj chłopcy już zniknęli.

- A teraz mów – powiedziała ostro Mary, kiedy Lily wypiła odpowiednią ilość kawy by móc odpowiedzieć na cisnące się im na usta pytania. Rudowłosa spojrzała na koleżanki zaskoczona.
- Co?
- Wszystko! – Charlotte zamachała rękami. – Chcemy znać powód dla którego mamy szlaban.   
- Budzik nie zadzwonił – wzruszyła ramionami Lily.
- Zadzwonił, ale ty roztrzaskałaś go o podłogę – poprawiła ją Emma.
- Bo wróciłaś do dormitorium w środku nocy – dodała Mary.
- Z patrolu, który zwykle kończy się przed jedenastą – zakończyła Charlotte.
- Patrolu, na którym byłaś z…
- Dobra zrozumiałam! – mruknęła, wyciągając rękę babeczkę z nadzieniem czekoladowo-śliwkowym. – Zawarliśmy układ – powiedziała ściszonym głosem.
- W końcu – ucieszyła się Emma, ale szybko zamilkła pod wpływem spojrzenia Charlotte i Lily.
- Ja spróbuję nie być uprzedzona, on… no nie być sobą, a jeśli przez sześć tygodni uda mu się mnie przekonać, że to dobry pomysł, pójdziemy razem na listopadowy wypad do Hogsmeade.
- Czyli… Przez sześć tygodni będzie cię namawiać na randkę a ty nic mu nie zrobisz? – zapytała Charlotte po chwili namysłu.
- Nie – zaprotestowała szybko Lily. – To znaczy tak, ale… Nie!
- Czyli nie będzie przez ten czas cię namawiać?
- No trochę pewnie będzie, ale…
- A ty będziesz dla niego miła?
- Nie! Tak. Trochę, jeśli zasłuży... To nie o to chodzi – westchnęła zrezygnowana, wpychając do ust babeczkę. – Ja dam mu szansę, żeby mnie przekonał, a on spróbuje mnie przekonać, że warto to zrobić… I tak musimy spędzić ten czas razem – dodała zdesperowana.
- To właśnie powiedziałyśmy – zaśmiała się Emma. – O to właśnie chodzi w chodzeniu na randki. O przekonaniu się wzajemnie, że chce się z sobą być.
- Tak czy siak wychodzi na jedno – dodała rozbawiona Mary. – Tylko inaczej to nazywacie.

- To nie są randki.
Charlotte przysunęła się do Lily, podczas gdy Emma i Mary zajęły się przeglądaniem nowego numeru Nastoletniej Czarownicy. 
- To nie są randki – powtórzyła łagodnie. – Dziewczyny nie mają racji. To nie są randki. No, nie muszą być. To już zależy od was – dodała. – Nie każde spotkania chłopaka i dziewczyny prowadzą do randek. Mogą prowadzić do przyjaźni, albo donikąd.
- Wiem – powiedziała Lily.
- I nie wierz w to, że chłopak i dziewczyna nie mogą się przyjaźnić bo i tak w końcu wylądują w łóżku albo się w sobie zakochają – kontynuowała. – Istnieje coś takiego jak przyjaźń-damsko męska.
Lily uśmiechnęła się.
- Wiem coś o tym – powiedziała cicho po chwili milczenia.
- Przyjaźnić też się nie musicie – dodała szybko Charlotte. – Wszystko zależy od was. W każdym razie… Fajnie, że dajesz temu szansę.
- Nawet jeśli będzie prowadzić donikąd? – spytała rozbawiona Lily. Charlotte spojrzała przed siebie w zamyśleniu.
- Nawet wtedy. Bo… Bo chociaż spróbujesz, nie?

- Uprzedzałem, że to się tak skończy – narzekał James piętnaście minut później, rozmasowując obolałą rękę. – Mówiłem, że powinniśmy go lepiej zamknąć.
- Skąd mogłem wiedzieć, że się wydostanie? – zaprotestował Syriusz. – Żyjąca skarpeta to dla mnie nowość. Gdybyś nie zauważył, skarpetki zwykle się nie ruszają.
- To zależy, ile czasu ich nie pierzesz – wtrącił Remus. – Rogacz ma rację. Powinniśmy lepiej go zamknąć.
- Nikt z nas się nie spodziewał, że to się tak skończy – westchnął Syriusz, siadając przy stole Gryfonów.
- Co zaszło między tobą a Lily? – zapytał nagle Remus, a James spojrzał na niego nieco nieprzytomnie. – Byłeś z nią całą noc, a dziś rano rozmawialiście i nie próbowała cię zabić.
- Obściskiwali się – zawyrokował Syriusz, nalewając sobie soku z dyni.
- Nie obściskiwaliśmy się – powiedział zirytowany. – My tylko… Ktoś znów zjadł wszystkie babeczki – fuknął zirytowany, nakładając na talerz jajecznicę. – My tylko rozmawialiśmy.
- Babeczkowy Złodziej znów atakuje – zaśmiał się Syriusz. – Powinniśmy rozpocząć śledztwo. O czym rozmawialiście?
- Zawarliśmy układ. Ja przestaję ją zapraszać na randki a ona się zastanowi czy pójdzie ze mną do Hogsmeade w listopadzie.
- Poczekaj – odezwał się Remus, odstawiając puchar z dyniowym sokiem i spojrzał na  Jamesa z uwagą. Syriusz i Remus również na niego spojrzeli. -  Chcesz powiedzieć, że po tych wszystkich cyrkach odpuszczasz sobie, żeby Lily rozważyła twoją propozycję i dała ci kosza?
- No… Nie. Tak – przyznał niechętnie. – Nie. Nie do końca. Może się zgodzić.
- Dałeś dupy, Rogaczu – westchnął Peter.
- Ma rację – zgodził się Syriusz. – Powinieneś był się bardziej targować.
James zamieszał widelcem w  jajecznicy.
- To by nic nie dało – powiedział w końcu. – Poza tym, mam nadal sześć tygodni, żeby zmieniła zdanie. I czy to nie wy jeszcze wczoraj kazaliście mi dać sobie spokój?
- To co innego – powiedział szybko Remus. – My namawialiśmy cię do honorowego ustąpienia. Ty skapitulowałeś pod jej presją.
- Chcesz ją przekonywać żeby się z tobą umówiła, równocześnie jej nie przekonując? – upewnił się Syriusz. James przetworzył słowa przyjaciela.
- Tak, dokładnie to zamierzam zrobić.
- W takim razie powodzenia, będzie ci bardzo potrzebne – skwitował Syriusz.

Lily spodziewała się wszystkiego po kolejnym patrolu. Po wykańczającym szlabanie, który przyszło jej spędzić z Remusem w Izbie Pamięci, i kolejnych dwóch dniach w czasie których udało im się zamienić kilka słów na tematy czysto „służbowe” Lily spodziewała się, że Potterowi buzia nie zamknie się przez cały patrol.
Tymczasem on, ku jej największemu zdziwieniu, powitał ją milczeniem.    
- Wszystko w porządku? – zapytała w końcu, gdy od dziesięciu minut nie odezwał się do niej słowem.
- Tak. Dlaczego pytasz?
- Jesteś niepokojąco cichy – powiedziała ostrożnie, równocześnie szukając w swoich wspomnieniach czegoś czym mogła go urazić. Nie dlatego, że jej zależało.   
Po rozmowie z Charlotte i dziewczynami Lily spędziła bezsenną noc chcąc zrozumieć na czym właściwie ma polegać ich umowa. Nie miała wielkiego doświadczenia w relacjach z innymi chłopcami – jedynym którego poznała lepiej był Snape, ale w tym przypadku sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Myśl, że mogła coś opacznie zrozumieć – zwłaszcza, że była trzecia w nocy a Lily nie przywykła do myślenia o tej porze – i nieświadomie zgodzić się umawiać z Jamesem nie dawała jej spokoju. Aż w końcu postanowiła iść na żywioł – na cokolwiek się zgodziła, dopóki James dotrzymywał swojej części umowy, ona zamierzała dotrzymać swojej.
- Miałem ciężką noc – powiedział krótko.
Lily zmarszczyła brwi.
- Jak się ma Arnold? – spytała w końcu, chcąc przerwać niezręczną ciszę. James spojrzał na nią nieprzytomnie.
- Kto?
- Arnold. Skarpetka – przypomniała.
James pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Racja. Arnold. Musieliśmy się go pozbyć – wyznał. – Wydostał się z zamknięcia i omal nie udusił jakiegoś biednego pierwszoklasisty.
- Szybko się poddaliście.
- To był przegrany przypadek. Jak na skarpetkę, był wyjątkowo agresywny.
- Przykro mi.
Pokiwał w zamyśleniu głową.
 - Przykro mi z powodu budzika – rzucił cicho. – Zdaje się, że nasza umowa przyniosła sporo szkód.
- Zniszczony budzik, cały poranek bez jedzenia i kawy, szlaban u McGonagall… Tak, to nie był dobry poranek.
James zaśmiał się cicho.
- Nieźle, ale uważam, że w tym wypadku to ja jestem bardziej poszkodowany. Za włóczenie się po nocy miałem postępowanie dyscyplinarne od chłopaków – oznajmił z powagą.
Lily zatrzymała się w pół kroku.
- Proszę?
- No wiesz, są dormitoria w których przychodzenie po północy jest surowo karane – powiedział znużonym głosem.
- Nie mówisz poważnie…
- Uwierz mi, jeśli idzie o kodeks jestem zawsze śmiertelnie poważny – powiedział, a kąciki jego ust zadrżały lekko. – Złamałem jedną z naszych świętych zasad.
- Czyli… - Lily zatrzymała się i popatrzyła na niego z uwagą. James oparł się plecami o ścianę.
- Chcesz powiedzieć, że wy, którzy co roku sami wyrabiacie normę szlabanów wszystkich domów bo łamiecie szkolne zasady, macie własne zasady, za których złamanie się karzecie?
- Dokładnie tak.
- Więc jedne zasady są dobre, ale inne złe?
- Nie – powiedział. – Jedne są po to, żeby je łamać. Za inne każą ci sprzątać kibel przez miesiąc.
- Toalety w Hogwarcie zawsze są czyste – zauważyła Lily. James westchnął.
- Nie szkodzi, chodzi o samą zasadę – westchnął. – To skomplikowane, nie zrozumiesz tego.
- Okej – Lily pokiwała głową i ruszyła przed siebie. James zaśmiał się i dogonił ją. – Więc za to, że naruszyłeś waszą ciszę nocną, masz przez miesiąc sprzątać łazienkę?
- Nie poddajesz się łatwo – powiedział rozbawiony. Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła z satysfakcją.
- Uczę się od mistrza – stwierdziła zdawkowo. – Więc?
Pokręcił głową.
- Między innymi, tak, dokładnie.
- Oh, jest coś więcej? – zapytała podniecona. James popatrzył na nią jakby nagle postradała zmysły, ale w tej chwili nie miało to dla niej znaczenia.
- Mam szlaban na Quidditch, zadowolona?
Lily zatrzymała się w pół kroku zszokowana.
- Nie mogą zabronić ci grać, jesteś w drużynie! – zawołała z oburzeniem.
James szybko potrząsnął głową.
- Nie, nie rozumiesz – powiedział szybko. – To tak nie działa. Zabrali moje książki. I rubryki sportowe z gazet – dodał po chwili namysłu.
  - Jestem ciekawa, czy Black byłby tak samo konsekwentny gdyby to on złamał jakąś waszą „zasadę”…
- Pewnie! – rzucił szybko James. – Zasady dla wszystkich są takie same. Łapa bardzo tego przestrzega. W piątej klasie prawie odwołaliśmy przez niego Boże Narodzenie…  To był naprawdę ciężki okres.
Pomimo powagi w głosie Jamesa, Lily nic nie mogła na to poradzić, że szczerze się roześmiała. Gdy jej głos poniósł się po korytarzu, na twarzy chłopaka pojawił się wyraz najszczerszego oburzenia.
 - To wcale nie jest śmieszne.
Potrząsnęła głową.
- Jest – powiedziała, a jej oczy nagle rozszerzyły się ze zdziwienia, gdy udało jej się połączyć fakty.  -  Czyli to stąd ta kwaśna mina! Zabrali ci zabawki.
- Przestań – rzucił ostrzegawczo.
Lily nadal się śmiała, mimo iż James wydawał się szczerze dotknięty.
– Poważnie Evans, grabisz sobie. Powinniśmy wracać – rzucił obrażony.
Lily otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale James już odwrócił się i ruszył w stronę portretu Grubej Damy. Nadal chichocąc pobiegła za nim.
- Poczekaj – zawołała. – Powiedz mi więcej – zażądała. – Jak to działa? Jak pilnujecie, żeby przestrzegać zasad? Jakie kary dostają pozostali?
- Dlaczego tak cię to nagle interesuje? Bawi cię cierpienie innych, Evans? – spytał podejrzliwie James. Lily potrząsnęła głową.
- Tylko twoje.

- Tylko twoje – powiedziała szybko Lily. – No dalej, powiedz.   
James odwrócił się do Lily, chcąc ją spławić, ale głos uwiązł mu gardle, gdy napotkał jej spojrzenie. Zielone oczy lśniły jej radośnie, buzię rozjaśnił najszczerszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widział. Próbowała powstrzymać śmiech, ale raz po raz parskała cicho zakrywając natychmiast usta dłonią.
James rzadko widział, żeby Lily Evans się śmiała, a obserwował ją odkąd pamiętał. Dziś po razy pierwszy śmiała się do niego.
- Obiecuję, że nie będę się już śmiała – dodała szybko i zaraz zacisnęła usta tak mocno, że prawie nie było ich widać. Policzki zadrgały jej od powstrzymywanego śmiechu.
- Nie dziś, Evans – powiedział w końcu. – Nie zamierzam zarobić kolejnej kary dyscyplinarnej za zdradzanie naszych sekretów... Do zobaczenia jutro.
Gdy odwrócił się, usłyszał jej śmiech. Uśmiechnął się szeroko i ruszył do portretu Grubej Damy w o wiele lepszym nastroju. Z jakiegoś powodu nagle brak Quidditcha przestał się wydawać aż tak straszny.

Lily otuliła się szczelnie kołdrą i przewróciła na drugi bok. Przymknęła oczy, wzięła głęboki oddech i poddała się otulającemu ją poczuciu senności.
Poruszyła się niespokojnie i położyła na wznak. Wsłuchała w miarowe oddechy współlokatorek. Przymknęła powieki, zrelaksowała…
Usiadła na wznak czując narastające poczucie irytacji.
Weź się w garść Lily. Rano musisz wstać. To nie jest dobry moment.
Opadła z  westchnieniem na poduszki. Coś nie dawało jej spokoju.
Przymknęła powieki, spróbowała zrelaksować…
- Szlag by cię trafił, Potter – mruknęła, wyskakując z łóżka. Sięgnęła po różdżkę, machnęła nią krótko i oświetliła sobie drogę do kufra. W pośpiechu wygrzebała kilka numerów gazet, które rano wcisnęła do torby i pobiegła do łazienki, zupełnie nie rozumiejąc dlaczego zamierza to zrobić to, co zamierzała zrobić. 

***
Wyszło trochę mniej niż myślałam, że wyjdzie.Wyszło dużo słabiej niż chciałam, żeby wyszło. I w końcu, wyszło dużo za późno niż miało. Niestety tegoroczna sesja była dla mnie niełaskawa i jeszcze na początku lipca walczyłam z egzaminem by zaraz potem wyjechać na tydzień w góry z których wróciłam w niedzielę i... co tu dużo gadać, polonista w górach może równać się tylko jednemu - leczeniu ran w łóżku i przeklinaniu na własną kondycję. Łajzy chodzą za mną jednak uparcie od kilku dni i postanowiłam, że cokolwiek się stanie, dodam ten rozdział jeszcze dziś. No, prawie się udało, bo postanowiłam to sobie jakąś godzinę temu...

Komentarze

  1. Zdecydowanie warto było czekać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach i ja zaglądam tu, bo kupiłaś mnie kompletnie swoim pierwszym opowiadaniem. A drugie na razie jest co najmniej tak samo dobre. Poza tym czekam na taką perełkę jaką była Leksi

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział cudowny . Ten moment ze skarpetką najlepszy :D Czekam na rozwój wydarzeń między Lily i Rogaczem :)

    Życzę jak najwięcej weny i czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej. I jak się miewasz, droga autorko. Czy myślisz nad kolejnym rozdziałem?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 1

Rozdział 9

Rozdział 8