Rozdział 13


Jest dość krótko, bo tylko niewiele ponad pięć stron, ale z jakiegoś powodu wydawało mi się, że właśnie tak powinien się skończyć ten rozdział. 

Rozdział 13

- Musisz tu poczekać - powiedział cicho, kiedy stanęli na tyle gospody pod trzema miotłami. - Zaraz wracam.
-Ale... - Lily nie zdążyła skończyć, bo James zniknął w ciemności. Westchnęła, przycisnęła plecy do ściany, starając się być jak najmniej widoczna. Usłyszała stukot, zobaczyła odbicie światła i jakieś przyciszone glosy.
Coraz bardziej żałowała, że dała się na to namówić. Nagle dopadły ją wszystkie najgorsze scenariusze tego, co mogło się wydarzyć - od złapania przez nauczyciela po... Wzdrygnęła się na samą myśl. Nie dane było jej się jednak dłużej nad tym zastanawiać, bo James wrócił, trzymając w ręku dwie butelki kremowego piwa.
- Co jest? - spytał.
- Zastanawiam się, jaka siła podkusiła mnie, żeby z tobą iść - powiedziała ze złością. - To skrajnie nieodpowiedzialne i niebezpieczne.
- Czego się spodziewałaś? Że mamy ukryty loch pełen Kremowego Piwa? - zapytał rozbawiony. - Nie robię tego pierwszy raz.
- Mogą nas za to wywalić - powiedziała.
- Raczej grozi nam bardzo długi szlaban. A teraz chodź, nie możemy tu zostać, nauczyciele czasem lubią wpaść do Trzech Mioteł na wieczornego drinka - dodał, złapał ją za rękę i pociągnął za sobą.
- Skąd masz pewność, że nas nie złapią?
- Powiedziałem ci już. Jeśli ktoś dobrze zna szkołę, potrafi się po niej przemieszczać niezauważony, a tak się składa, że my znamy ją świetne - powiedział. - Nie jest jeszcze tak późno, więc powinniśmy unikać głównych uliczek - powiedział bardziej do siebie niż do niej. - Byłoby łatwiej gdybym wziął pelerynę...
- Zimno ci? - wyrwało jej się głupio. Wystarczyło jedno spojrzenie Jamesa, by wiedziała, że nie o zwykłą pelerynę mu chodzi. Przez chwilę kusiło ją, żeby spytać o coś więcej, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Coś jej podpowiadało, że odpowiedź wcale by jej się nie spodobała.
- Nie powinniśmy niedługo wracać? Miodowe Królestwo niedługo zamykają - powiedziała.
- Wrócimy inną drogą - odpowiedział. - Mieliśmy szczęście, że było dziś trochę więcej ludzi. Zwykle o tej porze jest tam prawie pusto.
- Mieliśmy szczęście? Zabije cię, jeśli przez ciebie wylecimy - obiecała solennie. James prowadził ją mniejszymi uliczkami, oświetlanym i przez latarnie i światła z okien domów, ale i tak mijało ich sporo osób. Rozejrzała się z zainteresowaniem. Chociaż była w wiosce wiele razy, nigdy nie miała okazji żeby poznać wszystkie jej zakamarki. Tabuny uczniów i czarodziejów skutecznie odwodziły ją od wycieczek krajoznawczych - nie przepadała za dzikimi tłumami, dlatego zawsze odsiedziała swoje ulubione sklepy przy głównej ulicy, a potem zaszywała się w Trzech Miotłach. Teraz, chociaż było dość ciemno, mogła się spokojnie rozejrzeć. I wtedy coś do niej dotarło.
W końcu zatrzymali się na uboczu małej uliczki, skąd mieli widok na niemal całą wioskę i James wskazał jej ręką drewnianą ławeczkę ukrytą w cieniu przed okiem ciekawskich mieszkańców.
- Wiesz, że nigdy nie byłam pod Wrzeszczącą Chatą? – zapytała nagle, nim zdążyła pomyśleć. James spojrzał na nią zszokowany.
- Żartujesz?
- Nie… Nigdy nie się nie złożyło… Nie patrz tak na mnie! – poczuła, że się rumieni.
- Musimy cię tam zabrać… Jak można być w wiosce i nie zobaczyć Wrzeszczącej Chaty? Co z ciebie za uczeń? – zapytał zszokowany James.
- Po prostu mnie tam nie ciągnie…
- To najbardziej nawiedzone miejsce w całej Angli! Jak może cię do tego nie ciągnąć?
- Po prostu… Po za tym nie uważam, że to są duchy – dodała w końcu, a James o mało nie spadł z ławeczki. Wyprostował się i spojrzał na dziewczynę zaskoczony.
- Jak to… Co… Co to według ciebie jest? – spytał dziwnym tonem. Lily wzruszyła ramionami, próbując ukryć zdenerwowanie. Nagle poczuła, że ta rozmowa idzie w zupełnie innym kierunku, niż powinna. Minęło trochę czasu, odkąd ucichły plotki krążące po szkole o Wrzeszczącej Chacie i tym, co tak naprawdę się za tym kryje i Lily nie chciała być tą, przez którą znów ludzie zaczną zbyt wiele o tym myśleć.
- Nie wiem… Ale duchy przecież tak nie hałasują, prawda? – powiedziała cicho. Była wdzięczna, że w ciemności nie widzi twarzy Jamesa.
- Irytek jest w tym dobry…
- To musiałoby być raczej stado Irytków.
- Może urządzają sobie tam imprezy? Sprowadza krewniaków – podsunął. Wzruszyła ramionami, a potem przypomniała sobie, że James raczej tego nie widzi.
- Może – zgodziła. James poderwał się na równe nogi. Pomyślała, że może jednak powiedziała coś, czego nie powinna była powiedzieć.
- Chodź – powiedział. – Idziemy.
- Dokąd?
- Pod Wrzeszczącą Chatę, oczywiście… Być w Hogsmeade i nie zobaczyć Wrzeszczącej Chaty - mruczał pod nosem. - Niebywałe. Poczekaj no, niech no tylko Łapa się dowie, ten to dopiero da ci popalić.
- Nie rozumiem o co tyle krzyku - powiedziała rozbawiona Lily. - To tylko rozlatująca się rudera.
- Najbardziej nawiedzona w Anglii rozlatująca się rudera - poprawił James. Zaczęli wspinać się na wzniesienie. Wrzeszcząca Chata łypała na nich ponuro na tle nocnego nieba. - Czasem naprawdę cię nie rozumiem.
- Ja ciebie też - przytaknęła Lily. Zatrzymali się przy ogrodzeniu. Lily wsparła się o słupki, ziejąc lekko. James wyciągnął z torby butelkę Kremowego Piwa i otworzył je sprawnie.
- O to tyle krzyku - wyszeptała Lily, a potem dodała bez namysłu. - Cicho tu.
- Może się zmęczyli. Za krewnych Irytka - rzucił rozbawiony, unosząc butelkę do ust. Lily uśmiechnęła się ponuro, ale nic nie powiedziała, tylko upiła że swojej butelki.
- Za Irytka.

Żałowała, że wspomniała o Wrzeszczącej Chacie. Chociaż James żartował i śmiał się cały czas, nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś się między nimi zmieniło. Kiedy wprowadził ją do tunelu, prawie się już nie odzywał – no, przy jego standardach można było powiedzieć, że był wyjątkowo milczący.
- Lily? – spytał nagle, po długiej chwili milczenia, kiedy zatrzymali się na końcu długiego tunelu, którym ją prowadził.
- Tak?
- Co według ciebie tak naprawdę jest we Wrzeszczącej Chacie?
Lily spojrzała na Jamesa i zawahała się. Widziała, że naprawdę oczekuje od niej poważnej odpowiedzi, i jakaś jej część chciała mu powiedzieć prawdę. Przez krótką chwilę przyglądała mu się z uwagą, dostrzegając w jego twarzy dziwną mieszankę ciekawości i niepokoju. I wtedy wydawało jej się, że dokładnie wie, o czym on teraz myśli. Podjęła decyzję.
Westchnęła cicho i uśmiechnęła się lekko.
- To pewnie tylko duchy – powiedziała cicho. Ich spojrzenia spotkały się i może Lily tylko się tak zdawało, ale miała wrażenie, że właśnie doszli do jakiegoś niemego porozumienia.
- Tak, to tylko duchy – zgodził się cicho. – Chodźmy, zanim ktoś nas złapie.
- Chodźmy – zgodziła się.

Przeszli przez dziurę za portretem w całkowitej ciszy. W pokoju wspólnym nie było już nikogo – James był pewny, że jest już naprawdę późno. Zerknął na zegarek i przeklął cicho w duchu – mieli dużo szczęścia, że nikt ich nie złapał, ale prawdziwie szczęście będzie miał, jeśli chłopaki już śpią.
- Więc…
- No proszę, a o której to się wraca do wieży, co?
Lily podskoczyła zaskoczona i spojrzała rozszerzonymi oczami w stronę, z której dochodził głos. Syriusz wyłonił się z ciemności, patrząc na nich z wyrazem oburzenia wymalowanym na twarzy. James zerknął ukradkiem na Lily i nie mógł uwierzyć własnym oczom – próbowała ukryć śmiech!!
- Czy wy wiecie, która jest godzina? – spytał Syriusz, krzyżując ręce na piersi.
Lily przybrała wyraz niewiniątka, ale James wiedział, że to tylko gra i to bardzo słaba gra – zdradzały ją mocno zaciśnięte usta i błysk w oku, który pojawiał się zawsze wtedy, kiedy się uśmiechała.
- Uspokój się, przynosimy dary – powiedział James, próbując zachować spokojny wyraz twarzy. Wskazał na torbę pełną zapasów, które udało im się zrobić. Syriusz spojrzał na nich zszokowany.
- Wy… Byliście w Hogsmeade!? Sami!? Bez… - urwał, zerkając na Lily. James natychmiast zrozumiał, o co mu chodzi. – Czyś ty totalnie oszalał! To ja tu jestem ten nieodpowiedzialny – przypomniał z wyrzutem.
- Wszystko w porządku, Łapo, wiem co robię – powiedział James.
- Mogłem się spodziewać tego po tobie, ale że ty dałaś mu się namówić? – spytał oburzony Syriusz. – Jestem zawiedzony, młoda damo!
Tego dla Lily było za dużo. Siła, którą wkładała w pohamowanie śmiechu, nagle się skończyła. Jej wargi zadrżały, z gardła wyrwał się urywany śmiech. Natychmiast zakryła usta dłonią, a jej policzki i uszy pokryły się szkarłatem. James nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Idź do dormitorium i przemyśl swoje zachowanie – kontynuował ostro Syriusz.
- Łapo…
- Nie przerywaj mi, jeszcze z tobą nie skończyłem, chłopcze… Ne Merlina!!
Syriusz cofnął się i złapał dramatycznie za pierś.
- Czy ja powiedziałem do ciebie per chłopcze? Zmieniam się we własną matkę – westchnął i opadł na fotel. Lily znów parsknęła, a James nie mógł się jej dziwić. Sam zachowywał resztki powagi tylko dlatego, że przywykł już do tego, jak zachowuje się czasem przyjaciel. Zerknął na nią przepraszająco i wskazał głową klatkę schodową.
Zajmę się nim sam, przekazał jej bezgłośnie. Uśmiechnęła się do niego lekko, pożegnała się gestem ręki i zniknęła.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze – powiedział łagodnie, klepiąc Syriusza pocieszycielsko po ramieniu. -
- Wiesz, że to naprawdę było głupie? – odezwał się Syriusz, całkowicie poważnym tonem. – Pomijam, że nie miałeś mapy ani peleryny, ale żeby zabierać ze sobą Evnas?
James przestał go słuchać. Wpatrywał się w miejsce, w którym chwilę temu zniknęła Lily. Nie uszło to uwadze Syriusza.
- Totalnie ci odbija na jej punkcie – westchnął. James potrząsnął głową.
- Nie o to chodzi, po prostu… - urwał.
Niby jak miał wyjaśnić Syriuszowi, co dziś się wydarzyło, skoro nawet nie miał pewności, czy to się stało naprawdę, czy tylko mu się wydawało? Futerkowy problem był od zawsze czymś, z czym zmagali się razem – dbając o to, żeby nikt się nie dowiedział, bo – oddajmy temu sprawiedliwość – Remus był beznadziejny w wiarygodnym kłamstwie i gdyby nie oni, pewnie wszyscy dowiedzieliby się o jego chorobie już dawno. Wykazywali naprawdę ogromną kreatywność odwracając uwagę od przyjaciela, ale nie uchroniło ich to od plotek, które jakiś czas temu chodziły po szkole i James był pewny, że akurat to, zawdzięczali to Snape’owi.  Nie miał pewności, ile powiedział Lily i czy mu uwierzyła. Wiedział, że jest wystarczająco inteligentna, żeby samej do tego dojść – jeśli tylko uznała za potrzebne się nad tym zastanowić. Miał pełno powodów wierzyć, że Lily zna prawdę i przez chwilę – tam pod Wrzeszczącą Chatą i potem w tunelu – był tego pewny. I chociaż z jednej strony chciałby, że ten sekret ich nie dzielił wiedział, że to nie jest jego decyzja. A Lily wydawała się to rozumieć.
- No? – ponaglił go Syriusz, przypatrując mu się z uwagą. James westchnął.
- To był po prostu długi wieczór – powiedział.

Kiedy budzik wyrwał ją ze snu ledwie dwie godziny po tym, jak zasnęła, a Lily zdała sobie sprawę, że jest czwartek – a nie, jak wypadałoby po nieprzespanej nocy, przynajmniej sobota – poczuła pewność, że nikt nigdy nienawidził czwartku tak bardzo, jak ona. Była pewna, że wszechświat zrobił to celowo, żeby ukarać ją za tak rażące złamanie regulaminu szkolnego, zaniedbanie obowiązków prefekta i – o czym zdała sobie sprawę dopiero teraz! – danie się wyciągnąć do Hogsmeade Jamesowi Potterowi. W najbardziej nielegalny, pokręcony i jamesowy sposób świata, pomyślała, zrobił ją po prostu w konia, i postawił na swoim. Nie była pewna, czy najgorsze w tym było poczucie porażki, niewyspanie, to, że naprawdę dobrze się bawiła czy to, że z całego serca znienawidziła czwartek, który dotąd byt jednym z jej ulubionych dni w tygodniu.
Kiedy już zwlekła się z łóżka, przeklinając biedny czwartek za wszystkie nieszczęścia jakie spotkały ją w całym swoim życiu, była tak niemiłosiernie spóźniona, że wiedziała, że nie ma szans na to, żeby zdążyła na śniadanie. Odrzuciła pokusę pójścia na wagary, nie chcąc dokładać czwartkowi win i w pośpiechu zebrała rzeczy modląc się do Merlina, żeby ktoś przyniósł jej chociaż malutką filiżankę kawy.
Kiedy dobiegła pod salę, od dzwonka dzieliły ją dokładnie trzy i pół minuty. Rozejrzała się dookoła, szukając wzorkiem kogoś, kto miał szansę uratować czwartek przed trafieniem na ostatnie miejsce na liście najbardziej nieulubionych przez nią dni tygodnia. Huncwoci stali przed salą z nietęgimi minami, ale Lily widziała tylko filiżankę w dłoni Syriusza. Chóry anielskie zaśpiewały na ten widok i była pewna, że z nieba oświetliła go boska poświata, kiedy przepychała się między uczniami w stronę boskiego nektaru. Pomyślała, że jest nadzieja dla czwartku.
- Kocham cię – oznajmiła na powitanie, wyciągając dłoń, ale Syriusz odsunął się, podnosząc kawę poza zasięg jej dłoni.
Chóry anielskie umilkły.
Czwartek znów był do niczego.
Spojrzała na Syriusza zszokowana. Za jego plecami Remus i Peter odwrócili wzrok zawstydzeni i Lily wtedy zdała sobie sprawę, że nietęgi wyraz twarzy miał tylko James.
- Nie – powiedział Syriusz stanowczo. – To nie dla ciebie.
- Ale… - spojrzała błagalnie na Jamesa, potem na Remusa i Petera aż w końcu na Syriusza.
- Kto włóczy się po nocy, nie dostaje kawy – oznajmił Syriusz. Lily otworzyła usta.
- Ale… Co? Nie możesz mnie ukarać, nawet nie widziałam tych waszych zasad! – zaprotestowała, znacznie bardziej piskliwie, niż zamierzała.
- Nie – powiedział stanowczo Syriusz. – Nie ma kawy. Nie patrz tak na mnie, to nic nie da – dodał nieco mniej pewnym tonem i odwrócił wzrok.
Popatrzyła na Jamesa, szukając w nim oparcia.
- Łapo, daj spokój – mruknął, szturchając go lekko łokciem. Syriusz zerknął na Lily ukradkiem. Skapitulował.
- No dobra, masz – wymamrotał. – Żeby mi to był ostatni raz i jest tylko dla ciebie…
Lily złapała filiżankę, upiła dużego łyka i nim Syriusz skończył mówić i podała kawę Jamesowi, który uśmiechnął się do niej z wdzięcznością.
- Wy dwoje – rzucił oskarżycielsko Syriusz – wy dwoje się wzajemnie demoralizujcie.
- Czwartek będzie ci to pamiętał do końca wszechświata – oznajmiła z wdzięcznością Lily.

- Co? – warknął Syriusz, czując, że Remus przygląda mu się z rozbawieniem. – Przecież widziałeś, jak się patrzyła. Jeszcze chwilę, a by się popłakała na środku korytarza – mruknął usprawiedliwiając się. – Nie chciałem robić scen – dodał tonem, wyrażającym najzwyklejszą oczywistość. Remus powstrzymał się od prychnięcia i wypomnienia scen, które zdarzyło się urządzić im w ciągu zaledwie minionego tygodnia.
- Jasne, rozumiem – powiedział Remus, kiwając żarliwie głową. – Totalnie tak było.
- Baby są nienormalne – mruknął. – Żeby się mazać z powodu kawy…
- Jasne – przytaknął Remus. Spojrzał w stronę Lily, która w milczeniu powtarzała zaklęcie, które mieli dziś przećwiczyć. – Totalnie.
Syriusz mruknął coś pod nosem niezrozumiale. Remus pokiwał głową z rozbawieniem. Nim zdążył coś powiedzieć, Syriusz podjął.
- Same są z nią kłopoty – powiedział naburmuszony. – Odkąd się za nami szlaja, cały czas trzeba ją niańczyć. Pilnować babeczek, szukać salutujących zbroi, powstrzymywać przed zabiciem szukającego, podawać kawę… Jest nieporadna i destrukcyjna – mruknął – uzależniona od cukru i kofeiny. Sprowadza go na złą stronę – zakończył. – Wprowadza tylko chaos. Wiedziałem, że tak będzie…
- Jasne, same z nią kłopoty – zgodził się rozbawiony Remus, postanawiając, że to nieodpowiedni moment, żeby przypomnieć przyjacielowi, że to on szukał zbroi, nie próbował zabić szukającego tylko dlatego, że był zajęty powstrzymywaniem Lily i sam wziął dzisiejszego ranka kawę z Wielkiej Sali, chociaż nie tolerował kofeiny.
- I jeszcze ma czelność głosić nam kazania o łamaniu szkolnego regulaminu, a potem sama włóczy się po nocy – kontynuował Syriusz. – Ma destrukcyjny wpływ, mówię ci.
- Gdybym cię znał lepiej, Łapo, pomyślałabym, że ją lubisz – powiedział rozbawiony Remus.
 - Ja? Skąd – prychnął Syriusz. – Właśnie podałem ci milion powodów, dla których uważam, że jest wrzodem na tyłku, nie słuchałeś?
- Ale musisz przyznać, że odkąd się za nami szlaja nie możesz narzekać na nudę – zauważył Remus. Syriusz wzruszył ramionami i wymamrotał coś niewyraźnie pod nosem w odpowiedzi.

Kilka godzin później Syriusz przypatrywał się z uwagą Jamesowi, który kręcił się nerwowo po dormitorium. Peter siedział na swoim łóżku, gryząc nerwowo paznokcie. Remusa już nie było.
- A ty się dziwisz, że próbujemy ci ograniczyć kofeinę i kawę – powiedział w końcu Syriusz, kiedy James zaczął się kręcić w kółko po dormitorium. Przyjaciel posłał mu pełne dezaprobaty spojrzenie, jednak czubki jego uszu zarumieniły się nieznacznie. Usiadł na łóżku i zaczął nerwowo przebierać rękoma.
- Uspokój się, wszystko będzie w porządku, jak zawsze – powiedział w końcu Syriusz. James pokiwał głową, jednak bez przekonania.
- I to ty w nocy głosiłeś mi kazania o nieodpowiedzialnym szwędaniu się po Hogsmeade – prychnął w odpowiedzi.
- Bo to było nieodpowiedzialne – wzruszył ramionami Syriusz. James spojrzał na niego spod uniesionych brwi. – No, może trochę mniej niż to, co zamierzamy zrobić, ale hej, przypominam, to ja w tej grupie jestem ten  najmniej odpowiedzialny. Ta szkoła może nie przetrzymać dwóch takich jak ja.
- Myślę, że bilans się wyrównuje, mamo – zaśmiał się James, celowo akcentując ostatnie słowo.
- Nie przeginaj – mruknął Syriusz.  James roześmiał się głośno.
- Wiedziałem – powiedział w końcu, szczerząc się szeroko. Syriusz posłał mu miażdżące spojrzenie. – Lubisz ją.
- Przestańcie już z tym. Nie lubię Evans – oznajmił z mocą. – Nie wiem, czemu tak się uparliście, żeby mi wmawiać, że jest inaczej.
- My? – zapytał rozbawiony James dokładnie wtedy, kiedy Peter postanowił się wtrącić.
- Bo tak jest.
Syriusz spojrzał na niego z oburzeniem.
- Et tu…?
- Dałeś jej kawę… - wyjaśnił przepraszającym tonem Peter.
- Zabrała mi kawę – poprawił go szybko Syriusz, ale rumieniec nieznacznie przybrał na intensywności. – Wymusiła na mnie, żebym jej ją oddał.
- Łapo, na Merlina, ty nienawidzisz kawy – zaśmiał się James. Syriusz przewrócił oczami.
- Tylko hipogryfy nie zmieniają upodobań. Dziś miałem ochotę uhonorować poranek przy aromatycznych wdziękach małej czarnej… Których pozbawiła mnie twoja dziewczyna.
James zarumienił się.
- Nie jest moją dziewczyną – mruknął. – Przecież wiesz.
Zapadła niezręczna cisza. Peter zajął się na powrót skubaniem skórek paznokci, jakby to miało sprawić, że stanie się niewidzialny. Syriusz poczuł się nieco nieswojo. Spojrzał w okno, za którym księżyc powoli zaczął wyłaniać się zza chmur, przed oczami jednak widział twarzy przyjaciela, kiedy w nocy podążał spojrzeniem za znikającą w klatce schodowej Lily.
- James? – chociaż ton Syriusza, kiedy się odezwał brzmiał lekko, James wiedział, że jest całkowicie poważny. Tylko wtedy zwracał się do niego po imieniu. – Ale ty i Evans… Mam na myśli… Dałeś już sobie spokój, prawda?
- Przecież już dawno to powiedziałem – odpowiedział spokojnie James. Syriusz pokiwał prędko głową.
- Tak, wiem. Po prostu pomyślałem… Ten wypad do Hogsmeade i w ogóle…
- To nie jest żaden dalekosiężny plan – zapewnił go. – Nie okłamałem jej. Jesteśmy przyjaciółmi, nic więcej.
- W porządku. Po prostu pomyślałem, że gdyby… Nie chciałbym, żeby ktoś ucierpiał, gdyby… - Syriusz urwał, wyraźnie zakłopotany i przez chwilę James zastanawiał się, o kogo martwi się przyjaciel. Poklepał go po ramieniu.
- Wszystko w porządku – powiedział stanowczo. Syriusz pokiwał głową w zamyśleniu, wyraźnie nieco skrępowany.
- Powinniśmy się zbierać. Księżyc jest już wysoko – oznajmił nieco zbyt dziarskim tonem.

Nikt więcej nie wracał do tematu wzajemnych sympatii, nocnego wypadu do Hogsmeade i kawy, chociaż przez kilka dni Syriusz starał się wszystkim wmówić, że nagle zapałał miłością do kofeiny. James i Peter przyjęli wyzwanie przyjaciela i codziennie rano nalewali mu do pucharu porządną porcję mocnej czarnej kawy, wyśmiewając się z jego porannych uniesień z aromatyczną małą czarną, co dla Lily nie było do końca zrozumiałe, ale postanowiła, dla dobra ich relacji, nie drążyć tematu. W końcu po niemal tygodniu męki, czwartek postanowił spłacić swój dług wobec Syriusza. Remus i James, przytłoczeni nawałem obowiązków, zarwali w środę noc nad wypracowaniem z transmutacji i rano zaspali na śniadanie. Potrzeba spożycia pełnowartościowego śniadania okazała się nadrzędna względem nabijania się z przyjaciela i temat kawy zniknął.
Wyprawa do Hogsmeade nie sprawiła, że Lily przestała nalegać na skrupulatne kontrolowanie korytarzy w trakcie patroli. Wzmogła jednak jej ciekawość na temat tak obszernej wiedzy o tajemnych przejściach i coraz częściej wypytywała o nie Jamesa, co nie umknęło uwadze Syriusza, Remusa i Petera. James przypłacił to długą reprymendą słowną – tą, w której padało jego pełne imię i nazwisko, co samo w sobie było sprawą poważną – i ograniczeniem słodyczy, co nie umknęło uwadze Lily, bo bez stałego dostępu do cukru James stał się wyjątkowo marudny.
- Kiedy tyle szlajasz się po zamku, po prostu znajdujesz takie miejsca – wyrzucił z siebie któregoś wieczoru zirytowany, a potem, widząc jej zaskoczenie spojrzenie, dodał nieco łagodniej. – Kiedyś ci to wyjaśnię, obiecuję.
Lily przystała na to wyjaśnienie, a następnego ranka wcisnęła mu ukradkiem do torby kilka czekoladowych batoników, co zauważył Remus i za co spotkała ją pierwsza w życiu reprymenda słowna.
- Masz szczęście, że to nie był Łapa – powiedział James, kiedy Lily poskarżyła się mu się podczas patrolu. – Mógłby skonfiskować i twoje słodycze – przestrzegł ją i ugryzł dyniowego pasztecika.
Upomnienie od Remusa stało się jednak przypieczętowaniem tego, co, z biegiem czasu, było nieuniknione – nieoficjalnym postanowieniem, że od tej pory Lily podlega (przynajmniej niektórym) zasadom Kodeksu Huncwota, a zwłaszcza tym dotyczącym przestrzegania ciszy nocnej i wymierzaniu kar. Przyniosło to dość nieoczywisty rezultat – od tej pory Lily i James łamali te zasady świadomie, w tajemnicy – razem.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 1

Rozdział 5

Rozdział 9