Rozdział 12


Chcę powiedzieć, że chociaż się na to przygotowywałam od dłuższego czasu, bo zbliżają się urodziny, i tak byłam zaskoczona. Ale, jakieś dwa lata temu słowo się rzekło, więc nie ma wymówek. Bramka była więc jest i rozdział. Początek nafaszerowany emocjami sportowymi, ale wbrew pozorom pisany dawno temu. Wszelkie zbieżności są przypadkowe.
Większość fragmentów miałam gotowych dawno, ale dopiero dziś skleiłam ją w całość. Mam nadzieję, że to się trzyma kupy – sprawdzałam to kilka razy, ale tak długie przerwy nie sprzyjają spójności. Postaram się poprawić, skoro losy rozdziału nie zależą już w tak dużej mierze od bramek naszej reprezentacji…

Rozdział 12


Lily nigdy nie lubiła sportu. Kiedy była małą dziewczynką, obserwowała ze zdumieniem, jak jej tata spędzał długie godziny oglądając kanały sportowe i krzycząc do telewizora słowa tak niecenzuralne, że Pani Evans w końcu zagroziła, że pozbędzie się telewizora. Panu Evansowi nie przeszkadzało to jednak i nadal komentował grę swoich ulubionych drużyn, powstrzymując się jednak trochę, kiedy w pobliżu znajdowały się jego córki.
Kiedy Lily dowiedziała się, że czarodzieje również mają swój sport, nie była zbyt entuzjastycznie nastawiona. Nie chodziło tylko o to, że Qudditch wydał jej się absurdalnie niebezpieczną grą – sama myśl o lataniu na miotle powodowała u niej zawroty głowy, a przed pierwszą nauką latania nie spała całą noc – ale jego zasady były zbyt pokręcone i dziwne. I nadal był to sport. Na pierwszy mecz Quidditcha poszła tylko dlatego, że namówił ją do tego Severus – siedziała naburmuszona całe śniadanie, próbując wymyślić jak się z tego wymigać i udawała, że nie słyszy jego argumentów, kiedy szli na trybuny. Tak jak oczarował ją cały świat czarodziei, tak oczarował ją Qudditch. W Quidditchu znalazła coś, czego dotąd jej brakowało – poczucie wspólnoty. W Hogwarcie niemal nie było osoby, z którą nie można by porozmawiać o punktach, meczach, najlepszych graczach czy rozgrywkach ligowych. Lily bardzo szybko zauważyła, że kiedy do czarodziei dochodziły sportowe emocje, na boczny plan schodziło wszystko inne. Nim Lily się zorientowała, przestała zauważać niebezpieczeństwo Quidditcha, jego nie do końca logiczne reguły i to, że James Potter uwielbiał tą grę – a wszystko, co uwielbiał James, z zasady powinno być złe. Niepostrzeżenie zebrała sporą kolekcję książek na ten temat, zaczęła śledzić wiadomości sportowe, a na dnie jej kufra znalazł się prawdziwy skarb - podpisany przez czołowego szukającego Ligi Angielskiej plakat, za który z pewnością wielu dałoby się pokroić. I z niecierpliwością wyczekiwała kolejnego meczu.

- Pani profesor, co pani tu robi? – spytała zaskoczona Lily i od razu spojrzała na towarzyszących jej Huncwotów, którzy nagle wydali jej się wyglądać wyjątkowo niewinnie. 
- Zapobiegam przypadkowym wypadkom, które zdarzają się moim uczniom – powiedziała oschle nauczycielka, patrząc znacząco na Syriusza, który uśmiechnął się szeroko.
- Przysięgam, Pani Profesor, że to był wypadek – odpowiedział od razu. Za jego plecami Remus i Peter zachichotali ukradkiem. Minerwa McGonagall spojrzała na nich z powątpiewaniem.
- Oczywiście, Black. Twoja różdżką przypadkowo sama rzuciła zaklęcie, i zniknęły wszystkie ławki w sektorze Slitherinu.
- Nie inaczej, Pani Profesor. To diabelnie zdolny patyczek.
Lily spojrzała na niego ze zdziwieniem. Syriusz mrugnął do niej porozumiewawczo i usiadł, wskazując miejsce obok siebie. McGonagall albo tego nie zauważyła, albo nie dała tego po sobie poznać, bo nic więcej nie powiedziała. Lily znów spojrzała na Syriusza, który nadal uśmiechał się szeroko.
- To naprawdę był przypadek – powiedział cicho. – Celowałem tylko w Smarka… Auć!

- Och, na Merlina, ty ślepy kretynie masz go przed własnym nosem! – krzyknęła Lily.
- Evans, uważaj na słowa – ostrzegła ją profesor McGonagall, chociaż wyraz jej twarzy zdradzał, że sama nie jest zadowolona z nowego szukającego.
- Przepraszam, Pani Profesor, po prostu… - Lily urwała. Znicz przeleciał obok Rogersa, który tym razem go zauważył. Puścił się pędem za złotym błyskiem, omal nie zrzucając z miotły zaskoczonej Rebbecki Williams, okrążył słupki, wyciągnął dłoń i zamknął ją…. A znicz pomknął mu między dłońmi i poleciał w drugą stronę.
- Kto cię wpuścił na boisku, ty matole! – wrzasnęła Lily.
- Evans, na Merlina, panuj nad językiem, bo dostaniesz szlaban!
- Przepraszam, pani profesor – powiedziała Lily. – Och, na miłość boską, niech oni się ruszą, bo jeszcze to przegramy!
Sytuacja na boisku zaczęła przedstawiać się coraz gorszej. Członkowie drużyny Gryfonów, poirytowani nieudolnością szukającego, coraz mniej zaczęli skupiać się na grze. Ścigający Ślizgonów wykorzystał niedokładny rzut Becky Williams i przechwycił kafla, a potem bez najmniejszych problemów wrzucił w obręcz drużyny Gryfonów. Tymczasem szukający Ślizgonów dostrzegł znicz, którego znów zgubił Nick Rogers i pomknął w jego stronę. Od złapania go powstrzymała go szybka reakcja Jamesa, który był dostatecznie blisko, by przeciąć mu drogę i zablokować na wystarczająco długą chwilę, by znicz znów zniknął. Ten mały trick Gryfoni przypłacili jednak kolejnym golem.
Lily cisnęły się kolejne obelgi, które z trudem powstrzymywała w obawie przed gniewem nauczycielki. Minerwa McGonagall jednak straciła zapał do pilnowania uczniów i teraz sama pomstowała na nieuwagę Rogersa.
- Na Merlina, rusz się chłopaku!
Złoty znicz tego dnia zdecydowanie chciał znęcać się nad biednym szukającym, bo ponownie przemknął mu tuż obok nosa. Tym razem, w pełni skupiony chłopak od razu zareagował i być może nawet by go złapał, gdyby nie zatrzymał go słupek Ślizgonów, o którego zaczepił miotłą. Zakręcił kilka młynków w powietrzu, zderzył się z zaskoczonym Robertem Wendellem, który właśnie przymierzał się do rzucenia kafla w stronę słupków Ślizgonów. Robert puścił kafel przed siebie i ten pomknął w stronę niczego nie spodziewającego się obrońcy Gryffindoru. Tym razem od samobójczej bramki uchronił ich refleks Rebecki.
- Na Merlina, niech ktokolwiek złapie tego znicza, albo Merlin mi świadkiem cała drużyna będzie przez miesiąc czyścić miotły – zawołała McGonagall.
- Czy ty kiedykolwiek siedziałeś na miotle!? – krzyknęła Lily.
Drużyna Ślizgonów doskonale bawiła się obserwując zmagania przeciwników, która teraz krążyła po boisku w totalnym rozgardiaszu. Kapitan drużyny opuścił stanowisko przy słupkach i wrzeszczał na szukającego, podczas gdy słupków pilnowali krążący w pobliżu pałkarze, co na niewiele się zdawało, gdy nie było nikogo, kto mógłby przejąć kafla. James i Robert krążyli po boisku, szukając znicza razem z szukającym Ślizgonów na ogonie. Całe to zamieszanie trwało zaledwie chwilę – rozległ się gwizdek, sędzia zamachał rękami i krzyknął coś do graczy, a ci powrócili na swoje miejsca. Tablica pokazywała teraz, że Ślizgoni prowadzili 90 punktami.
- Kompletny patałach! Kto ci dał miotłę! – krzyczała Lily, wymachując rękami tak bardzo, że w końcu Remus zdecydował się ją złapać i posadzić w obawie o bezpieczeństwo innych uczniów. Nie miało to wielkiego znaczenia – całe trybuny żyły teraz własnym życiem. – Ty…

Kiedy James wyszedł z szatni po meczu, od razu skierował swoje kroki w stronę gabinetu McGonagall. Kilka lat doświadczenia nauczyło go, że jeśli przyjaciele nie wybiegli mu na spotkanie na boisko, oznaczało to ni mniej, ni więcej, że siedzą w gabinecie opiekunki domu, słuchając długiej tyrady na temat zdrowej rywalizacji sportowej. Po drodze zajrzał do Wielkiej Sali i złapał za kilka bułeczek cynamonowych, by zaspokoić pierwszy głód i nie spiesząc się podążył w stronę gabinetu profesor McGonagall. Usiadł wygodnie na podłodze, rozłożył przed sobą bułeczki i zerknął na zegarek. Wtedy drzwi gabinetu otworzyły się.
- No w końcu – powiedział podnosząc się. – Co tym razem…
Urwał, kiedy dojrzał wychodzącą za Syriuszem Lily, na której twarzy malował się szkarłatny rumieniec. Spojrzał szybko na przyjaciół, którzy kręcili głowami z minami będącymi mieszaną irytacji i rozbawienia.
- Poważnie? – mruknął James. – Rozumiem, że nie mogłeś się powstrzymać, ale żeby wciągać w to ją?
- Evans – powiedział znacząco Syriusz, a Lily opuściła nisko głowę, czerwieniąc się jeszcze bardziej. – Zechcesz wyjaśnić, dlaczego w ten weekend będziemy szorować kociołki zamiast pić Kremowe Piwo w Trzech Miotłach?
Lily mruknęła coś niewyraźnie pod nosem.
- Macie szlaban? Stary…
- Tym razem to nie byłem ja! – zaprotestował Syriusz, a Peter uciszył go, wskazując głową na drzwi gabinetu.
- Nadal tam jest…
- Mówiłam już, że jest mi przykro – wymamrotała pod nosem Lily. – Może faktycznie trochę mnie poniosło…
- Trochę? Nazwałaś Rogersa… - Syriusz urwał, rozejrzał się dookoła, a potem podszedł do Jamesa,
i powtórzył mu to szeptem. Oczy Jamesa rozszerzyły się ze zdziwienia i spojrzał na Lily, która teraz była bardziej czerwona niż dojrzałe wiśnie.
- Kto cię nauczył takich słów? – zapytał zszokowany, a Syriusz pokręcił z politowaniem. – Zaraz. A wy?
Wymienili szybkie spojrzenia.
- Próbowaliśmy ją trochę uspokoić i nas też poniosły emocje – przyznał po chwili niezręcznego milczenia Remus. Lily wyglądała, jakby miała zapaść się pod ziemię ze wstydu, uszy Syriusza zaczerwieniły się, a na czole Petera pojawiło się kilka kropli potu, świadczącym o lekkim podenerwowaniu.
- Nie zamierzamy nigdy więcej do tego wracać – dodał szybko Syriusz tonem kończącym dyskusję. – W każdym razie to wszystko jej wina.
- Nigdy nie miałam takich problemów, dopóki nie zaczęłam się z wami zadawać – usprawiedliwiła się szybko Lily.
- Bo jeszcze nigdy nie mieliśmy tak beznadziejnego szukającego – zauważył Peter.
- Co się tam stało? – spytał James, który nie wiedział, czy ta sytuacja powinna go bawić, irytować czy złościć.
- Nie zamierzam nigdy więcej do tego wracać – oznajmił Syriusz, a wszyscy przytaknęli mu i nim James zdołał o coś więcej spytać, ruszyli w stronę Wieży Gryffindoru ze spuszczonymi głowami.

- Co się tak gapisz? – spytała Lily, podnosząc wzrok znad książki. James siedział naprzeciwko niej i wpatrywał w nią z szerokim uśmiechem.
- Jestem pod wrażeniem – powiedział w końcu. – Nie sądziłem, że stać aż tak się przejmujesz Qudditchem. To znaczy wiem, że to robisz, ale…
- Nie schlebiaj sobie – powiedziała spokojnie. – Przejęłam się fatalną grą waszego szukającego.  To naprawdę cud, udało wam się wygrać.
- Moim zdaniem ma potencjał – James uśmiechnął się szeroko. – Mów co chcesz, ale w końcu złapał znicza.
- Znicz wpadł mu do rękawa – zauważyła Lily. – Kiedy drapał się po nosie. To prawdopodobnie pierwszy i jedyny przypadek w historii tej gry, gdy szukający złapał znicz na litość.
- Zobaczysz, że jeszcze będą z niego ludzie… To mi o czymś przypominało.
Lily patrzyła zaskoczona, jak James nurkuje do torby i szuka w niej czegoś.
- Mam coś dla ciebie. Potraktuj to jako wcześniejszy prezent świąteczny –James i podał Lily plik pergaminów spiętych luźno agrafką w coś na wzór książki. Spojrzała na niego zaciekawiona.
- Co… Co to jest?
- Powiedziałaś kiedyś, że nie ma poradników dla czarodziei z rodzin mugolskich o tym, jak radzić sobie po szkole – zaczął. – Poszukałem i masz rację. Nie ma nic takiego. Dlatego ci taki zrobiłem.
Lily zamrugała kilka razy, a James ponaglił ją gestem. Otworzyła pierwszą stronę i zachichotała.
- Poradnik młodego czarodzieja wstępującego w świat czarodziei, autorstwa Jamesa Pottera…
- Kiedyś może być bestsellerem – powiedział z pewnością w głosie. – Tu masz wyjaśnione jak działają niektóre narzędzia, które mogą się przydać i gdzie można je kupić… Tutaj są nazwy dzielnic w Londynie i okolic, gdzie jest najwięcej czarodziei – powiedział. – Z tyłu jest też mapka.
- Sam to zrobiłeś?
Wzruszył ramionami.
- Na twoim miejscu unikałbym tych dwóch – powiedział po chwili. – Można tam spotkać typów spod ciemnej gwiazdy. Tutaj dają świetną czekoladę na gorąco i mają najlepszy sernik na świecie… Tu masz gdzie szukać mieszkań i na co uważać. Nie daj się zwieść kominkiem – ostrzegł ją. – Ceny są dużo wyższe, a w każdej dzielnicy jest przynajmniej jeden kominek publiczny podpięty pod sieć Fiuu .
- Dobrze…
- Tu jest świetnie wyposażona apteka – podjął temat. – Nie korzystaj z tej na Pokątnej, niektóre ich towary są nieświeże. Poza tym jeśli powołasz się na mnie, dostaniesz zniżkę, właściciel zna dobrze moich rodziców, zaopatrujemy się u nich od lat. A tu…
- Dlaczego to zrobiłeś?
James spojrzał na Lily zaskoczony.
- Nie rozumiem…
- Dlaczego to zrobiłeś? – spytała, wpatrując się w niego wielkimi oczami. – Nie musiałeś… To musiało kosztować cię wiele czasu.
- Chłopaki mi pomogli – powiedział zdawkowym tonem. – Poza tym mówiłem ci.  Jestem bardzo dobry w byciu przyjacielem. I mam u ciebie dług wdzięczności za wycinki o Quidditchu – przypomniał.
Przez chwilę przypatrywali się sobie w milczeniu.
- Szkoda, że nie pójdziemy jednak w tym tygodniu do Hogsmeade – powiedziała w końcu Lily. – Postawiłabym ci chociaż Kremowe Piwo w ramach rewanżu.
- Następnym razem, Evans. Wracając do poradnika…

- Nie – powiedział stanowczo James. – Wykluczone.
- Ale…
- Powiedziałem nie – powtórzył James, tonem wyraźnie dającym do zrozumienia, że uważa temat za zamknięty. Syriusz nadął się i skrzyżował ręce na piersi, a potem sapnął ostentacyjnie, podkreślając jak bardzo zły na przyjaciela jest.
Lily przyglądała się tej scenie z rosnącą fascynacją. Nie miała pojęcia, czego dotyczy dyskusja. Weszła do Wielkiej Sali gdy toczyła się w najlepsze i ciężko było wychwycić kontekst. Podjęła nawet próbę wyciągnięcia czegoś z Remusa bądź Petera, ci jednak zdawali się jej nie zauważać, zbyt zajęci śledzeniem coraz intensywniejszej wymiany zdań między przyjaciółmi.
- To tradycja – podjął po chwili rozgorączkowany Syriusz. – Sześć lat wspaniałej, wyjątkowej tradycji, będącej podwaliną…
- Tradycji, którą i tak będziemy musieli zakończyć – uciął James. – Równie dobrze możemy to zrobić już dziś.
- Nie jesteśmy na to gotowi – powiedział poważnym tonem Syriusz. – On nie jest na to gotowy. Będzie się tego spodziewał. Dajcie spokój, nie możemy go zawieść!
- Myślę, że jakoś to przeżyje – mruknął James. – Ty też.
- To wszystko wina tego… czegoś – warknął Syriusz zawiśnie. - Ona zwiodła cię na ścieżkę prawości.
- Mówiłem ci tyle razy, ma na imię Lily – ton Jamesa nieco się zmienił. Syriusz przewrócił oczami. – I to nie ma z nią nic wspólnego.
- Myślę, że Łapa miał na myśli to – zauważył rozbawiony Remus, wskazując palcem na odznakę Prefekta, nim Lily zdążyła zaprotestować na tak jawną obrazę.
Syriusz pokiwał żarliwie głową, a Lily zadecydowała, że najwyższy czas jaśniej zakomunikować o swojej obecności.
- Właśnie tak – powiedział szybko. – Daj spokój, Rogaczu, to nasza ostatnia Noc Duchów w zamku! Musimy to zrobić.
Wstała od stołu i przeszła za Jamesa i szturchnęła go mocno za ramię w momencie, w którym odpowiedział Syriuszowi:
- Powtarzam po raz ostatni. Nie będziemy polować na Snape’a,
- Co robić?
Podskoczyli, totalnie zaskoczeni obecnością Lily. Spojrzała surowo najpierw na Jamesa, potem na Syriusza, a później, żeby było sprawiedliwie, na Remusa i Petera. Wymienili szybkie spojrzenia, doprowadzając ją tym do jeszcze większej irytacji, a potem Syriusz odpowiedział jej spokojnie.
- To zależy od tego, ile usłyszałaś… Sądząc po twojej minie, dużo, więc… Rogaczu? – zwrócił się uprzejmie do Jamesa, który posłał mu pełne oburzenia spojrzenia. – Wyjaśnisz?
- Dlaczego ja?
- Bo masz największe doświadczenie w denerwowaniu Evans – odpowiedział przymilnie Syriusz.
- Człowiek uczy się całe życie – James wyszczerzył zęby. – Czas, żebyś doświadczył czegoś nowego.
- Doświadczam jej towarzystwa, to mi wystarczy…
Nim James zdążył odpowiedzieć, Lily odchrząknęła znacząco. Remus i Peter natychmiast pochylili się nad swoimi talerzami, odsuwając nieznacznie z pola rażenia Lily Evans.
- Chcemy tylko powiedzieć, że to zupełnie nieistotne – powiedział szybko Syriusz. – Ponieważ, jak być może podsłuchałaś, w tym roku nic nie zrobimy, bo komuś – spojrzał z wyrzutem na Jamesa – władza uderzyła do głowy i zszedł na ścieżkę prawości i uczciwości.
- Polowaliście na Snape’a? – spytała. – Naprawdę?
- To działało w obie strony – usprawiedliwił się szybko Syriusz. – On też na nas polował.
- Rozwiń – zażądała Lily.
- Rozrzucaliśmy cukierki po zamku i czekamy aż się na nie złapie – zakpił Syriusz. – Nie chcesz wiedzieć i na twoim miejscu nie drążyłbym tematu.
- Jak chcecie.
Lily naburmuszona sięgnęła po babeczkę. Zapanowała niezręczna cisza, w trakcie której wszyscy oczekiwali, kto odezwie się jako pierwszy. W końcu Syriusz odchrząknął.
- W każdym razie w tym roku nic z tego – oznajmił z urazą w głosie. Lily wzruszyła ramionami.
- Róbcie co chcecie, nic mi do tego – powiedziała, złapała kawałek bułki, zebrała torbę i wstała. – Zobaczymy się potem.

- Ej, Lily, poczekaj!
Zignorowała go i przyspieszyła kroku. Weszła na korytarz ze schodami i wbiegła na najbliższe. James wyminął kilkoro uczniów i skoczył, w ostatniej chwili stawiając stopy na najniższym stopniu. Zachwiał się i złapał poręczy, podciągając do pionu.
- Zwariowałeś? Mogłeś się zabić – powiedziała ostro, patrząc na niego z niedowierzaniem.
- Nie chciałem, żebyś mi uciekła – powiedział szybko, łapiąc ją za rękę. W Lily złość buzowała jak w gotującym się kociołku. Miała ochotę wyszarpać dłoń z jego uścisku, ale gdy podniosła wzrok coś powstrzymało ją. Powoli się odsunęła – Przepraszam, naprawdę mówiłem poważnie, w tym roku nie zamierzam…
- Ja… To nie o to chodzi. – powiedziała cicho. Schody zatrzymały się, ale żadne z nich nie zrobiło kroku w stronę piętra. – Nie jestem zła na was. Jestem zła na siebie.
James spojrzał na nią zaskoczony. Lily spuściła zawstydzona wzrok.
- Nie… Dlaczego?
- Bo… Bo nie powinno mnie to obchodzić – wyrzuciła z siebie ze złością. – Już nie. On nie powinien mnie obchodzić, a… Jestem kompletną kretynką – rzuciła z irytacją.
James popatrzył na nią ze współczuciem.
- Nie jesteś – powiedział łagodnie. – Chodź – powiedział, wyciągając w jej stronę rękę. – To nie jest dobre miejsce na rozmowę, no, dalej…
Po chwili wahania kiwnęła głową i zeszła ze schodów, a James podążył tuż za nią. Weszli na korytarz prowadzący na wierzę Północną.
- Nie powinnaś być na siebie zła  – powiedział nagle, zerkając na nią z ukosa.
- Wiem – mruknęła. – Wiem, że powinnam mieć to wszystko w nosie. I wiem, że to między wami… Wiem, że nie miałam racji, nie zawsze. Ale po prostu… Czasem jestem tak strasznie zła…
- To… On naprawdę był dla ciebie ważny?
Lily przytaknęła, unikając jego spojrzenia. Nie chciała po raz kolejny widzieć pełnego ironii spojrzenia, z którym zwykle spotykała się gdy dochodziło do rozmowy o jej przyjaźni ze Ślizgonem.
- To już przeszłość. – powiedziała cicho.
- Wiem – powiedział James. – Ale przeszłość potrafi dawać w kości. Zwłaszcza, gdy ci na kimś zależy.
- Jasne, a ty wiesz o tym wszystko – powiedziała z ironią. – Nie rozśmieszaj mnie, James. Wasza przyjaźń jest wzorem ideału.
Ku jej najszczerszemu zdziwieniu James roześmiał się.
- Żartujesz sobie? Wiesz, ile czasu zajęło nam dotarcie się? – spytał w końcu. – Myślisz, że te głupie zasady są po to, żeby utrudniać sobie wzajemnie życie? Są po to, żebyśmy się nie pozabijali.
Lily popatrzyła na niego zaskoczona.
- Peter przez pierwszy rok prawie się do nas nie odzywał – oznajmił James. – W pewnym momencie Łapa zaczął stawiać kreski na ścianie za każdym razem, gdy coś powiedział. Nawet nie masz pojęcia ile czasu zajęło nam sprawienie, żeby Remus nam zaufał. A Syriusz… Syriusz bywa…
- Trudny – podpowiedziała, a James przytaknął.
- Tak... – powiedział ostrożnie. - Początki nie były łatwe.
- Trochę inaczej to pamiętam – stwierdziła rozbawiona. – Siedzieliśmy razem w pociągu, pamiętasz? Od razu złapaliście kontakt.
- Tak, ale żaden z nas nie przypuszczał, że naprawdę trafi do Gryffindoru – zaśmiał się James. – Przystosowanie niedoszłego Ślizgona do życia w Gryffindorze to nie jest łatwa sprawa. Nadal czasem ma przejawy zachowania Panicza Blacka. 
- Lepiej mu tego nie mów…
- On dobrze o tym wie – zaśmiał się James. – I nienawidzi tego bardziej niż możesz sobie wyobrazić.
Zapadła krótka cisza. Lily podparła kolana o brodę.
- A ty? Czekaj, zgadnę – powiedziała szybko. – Ty byłeś wzorem cnót, które powinien sobą reprezentować idealny przyjaciel...
- Ja pierwszy raz w życiu dzieliłem z kimś pokój. Nie przywykłem do tego, żeby się z kimś czymkolwiek dzielić – przerwał jej, a Lily zdała sobie sprawę, że pierwszy raz widzi go zawstydzonego. – Wtedy powstała pierwsza, niezapisana jeszcze zasada. Swoje gacie zawsze trzymaj przy sobie… Nie jesteśmy wzorem idealnej przyjaźni. Nadal się docieramy i wkurzamy, nawet nie wiesz jak bardzo. Może i te zasady są głupie, ale czasem mam wrażenie, że gdyby nie one, już dawno pozabijalibyśmy się wzajemnie.
- Uważam, że jesteście świetnymi przyjaciółmi – przyznała cicho Lily. – Właśnie dlatego, że jesteście tak różni, a mimo to nadal się nie pozabijaliście. Doceniam, że jesteście moimi zastępczymi przyjaciółmi – dodała ciszej.
James nic nie odpowiedział.

James nie wracał więcej do rozmowy, którą przeprowadzili, a Lily była mu za to wdzięczna. Miała wprawdzie przypuszczenia, że mógł podzielić się tym ze swoimi przyjaciółmi, ale nawet jeśli to zrobił, nikt nie dał jej tego po sobie odczuć. Jeszcze przed obiadem cała szkoła mówiła za to o incydencie, który wydarzył się między Snapem a Huncwotami na jednym z korytarzy na drugim piętrze. Tego tematu jednak również żadne z nich nie zamierzało poruszać.
Całe wrażenie nieprzyjemnej wymiany zdań zniknęło jednak do Wielkiej Uczty, na którą uczniowie wyczekiwali z utęsknieniem od pierwszych dni października. Lily co rok miała wrażenie, że obecna uczta jest lepsza niż poprzednia, ale tym razem była pewna, że wspanialszej jeszcze szkoła nie widziała. Wrócili do dormitorium późnym wieczorem, totalnie nie pamiętając o porannym spięciu, Snape’ie i innych sprawach, które dotąd zaprzątały im głowy.

Początek listopada oznaczał pierwsze wyjście do Hogsmeade tego roku, jednak ani Huncwotom, ani Lily nie dane było z niego skorzystać. Chociaż James jako jedyny nie dostał szlabanu na haniebne zachowanie w trakcie meczu, solidarnie zdecydował zostać w szkole razem z przyjaciółmi. Kiedy późnym wieczorem wrócili do dormitorium zmęczeni i umorusani, czekał już na nich wielki dzban gorącej czekolady i talerz kanapek z peklowaną wieprzowiną.
Początek listopada oznaczał również, że nauczyciele zaczęli sobie o nich coraz bardziej przypominać. Chociaż do końcowych egzaminów zostało jeszcze sporo czasu, sterty prac domowych wydawały się nie mieć końca. Teraz nie było wieczora, którego nie spędziliby pochłoniętego w książkach. Dla Lily widok uczących się Huncwotów był czymś niespotykanym, chociaż oni sami uważali, że kilka razy zdarzyło im się już to podręcznika zajrzeć. Jakby tego było mało, nad Lily, Jamesem, Remusem i Charlotte nadal wiały wieczorne dyżury, które po całym dniu nauki, były jeszcze bardziej wyczerpujące niż dotąd.

- Co robisz? – zapytała, kiedy James zatrzymał się nagle i wskoczył na jeden z parapetów. – Musimy iść dalej.
- Mówiłem ci, że to głupota – powiedział James. – O tej porze na korytarzach  można  kilka duchów, woźnego i ewentualnie jakąś obściskującą się parę, a nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam przeszkadzać zakochanym. Nie tyle dlatego, że chodzi mi o nich, ale o moje oczy.
Lily zawahała się.
- Ale patrole…
- … nie złapiemy tych, którzy celowo łamią regulamin – dokończył James. Widząc, że jest nieprzekonana, dodał z uśmiechem. – Zaufaj mi.
Lily z wahaniem podeszła do parapetu i usiadła naprzeciwko Jamesa, który wyciągnął z kieszeni kilka smakowych batoników.
- Skąd ta pewność? – spytała.
- Ta szkoła jest pełna przejść i miejsc, w których można się spotkać – oznajmił tonem wyrażającym największą oczywistość. – Wystarczy chcieć je znaleźć. Głodna?
Podsunął jej jeden ze słodkich batoników.
- To z Miodowego Królestwa? – spytała Lily, rozrywając papierek. Pokiwał głową. – Masz je od ubiegłego roku?
- Co? – spytał z wypchanymi ustami.
- Wycieczka do Hogsmeade była przed wakacjami. Tą z ubiegłego tygodnia spędziliśmy na szlabanie – przypomniała zawstydzona. James kiwnął powoli głową.
- Tak… - powiedział. Lily uniosła brwi. Odchrząknął. – Tak, oszczędzaliśmy.
- Aha.
Ugryzła batonik.
- Świetny – powiedziała z uśmiechem. – Zabiłabym za łyk Kremowego Piwa...
James uśmiechnął się i zastanowił przez chwilę, gdy w jego głowie pojawił się szalony pomysł. Przyjrzał się jej uważnie, rozmyślając nad tym, na ile może jej ufać.
- Potrafisz dochować sekretu? – zapytał nagle. Lily podniosła wzrok i parsknęła śmiechem, widząc jak zszokowany własnym pytaniem jest James.
- To zależy jakiego.
Przysunął się bliżej.
- Takiego, który łamie przynajmniej połowę szkolnych zasad.
Zachłysnęła się powietrzem. James jednak zeskoczył z parapetu.
- To chodź – powiedział, wrzucając batoniki do torby.
- Dokąd? – spytała Lily, kiedy James pomógł jej zejść i ruszył korytarzem. – Dokąd idziemy?
- Na Kremowe Piwo – rzucił tajemniczo James, złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Oszołomiona nie zaprotestowała.

Miała pewne opory, kiedy zabrał ją do ukrytego przejścia i zdała sobie sprawę, że nie żartował mówiąc o łamaniu przepisów.
- Gdzie my jesteśmy? – zapytała po raz kolejny. – James?
- Już prawie jesteśmy – powiedział i odwrócił się do niej. W świetle które dawała im różdżka Lily zobaczyła jego twarz, która była bardzo poważna. – A teraz słuchaj. Musimy być bardzo cicho, jasne? Jeśli ktoś nas złapie… Powiedzmy, że szlaban to najlepsze, co może nas spotkać, okej?
- Okej – odpowiedziała Lily, a James stanął na palcach i otworzył klapę nad ich głową.
- Gdzie jesteśmy? – zapytała, kiedy wygramolili się i schowali pomiędzy pudłami, a James zaczął mocować się z drzwiami.
- W piwnicy Miodowego Królestwa – powiedział James takim tonem, jakby nie było to nic niezwykłego.
- Gdzie? – jakim cudem udało jej się wydobyć z siebie tak wysoki dźwięk, nigdy się nie dowiedziała. James natychmiast zatkał jej usta ręką.
- Cicho, bo ktoś nas usłyszy. O tej porze są tu jeszcze ludzie.
- Jest dziesiąta w nocy – wychrypiała Lily. James wzruszył ramionami. – Jak się tu… Skąd?
- Potem ci wszystko wyjaśnię, tylko proszę, cicho – wyszeptał James.

James sam nie wiedział, jakim cudem udało mu się wyprowadzić Lily z Miodowego Królestwa zarówno bez pelerynki jak i mapy.
- Zamierzasz mi coś wyjaśnić? – spytała nagle, patrząc na niego z uwagą.
- Mówiłem ci, że ta szkoła ma wiele przejść. Nie każ mi tłumaczyć, jak je znaleźliśmy. Mieliśmy szczęście.
- Czyli… - zawahała się. – Nie oszczędzałeś batoników przez całe lato?
Spojrzał na nią. Uśmiechała się łobuzersko.
- Naprawdę to cię najbardziej interesuje? Miesięczny zapas słodyczy znika u nas w ciągu tygodnia – powiedział rozbawiony. – Chwała Merlinowi za kuchnię i tajne przejścia, bo byśmy pomarli z niedoboru cukru.
- Czy jest jakaś zasada, której jeszcze nie złamaliście? – zapytała, a James spojrzał na nią, przez chwilę obawiając się, że może popełnił błąd, zabierając ją tu. Lily jednak po razy kolejny zaskoczyła go, bo nie czekając na odpowiedź, powiedziała:
- Lepiej nie odpowiadaj.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 1

Rozdział 5

Rozdział 9