Rozdział 11


Chciałam tylko napisać, że:

1. Jest to rozdział jubileuszowy. Jednak urodziny bloga wypadają dopiero 16 października. Postanowiłam jednak, nauczona doświadczeniem, że w tym roku oszukam system i wenę, i dodam go wcześniej. Nie będę się wgłębiać w szczegóły mojej pokręconej logiki, ale chciałam żeby było wiadomo, że w tym roku nie zapomniałam, tylko dodałam wcześniej.
2. Większość tego rozdziału pisałam późno w nocy. Nie jest to jakieś szczególnie istotne, ale warto mieć świadomość, że fragment o bezsenności Lily pisałam między pierwszą a drugą w nocy, stąd wyszło tak, jak wyszło. Za wszelkie skutki uboczne z góry przepraszam.

Rozdział 11

Kiedy po przebudzeniu Remus zobaczył siedzącego na łóżku Syriusza wiedział, że tego dnia wydarzy się coś wielkiego. Westchnął w duchu, przewrócił się na bok i schował głowę pod kołdrą. Rozważał właśnie symulowanie choroby i spędzenie dnia w Skrzydle Szpitalnym pod uważnym i zdecydowanie zbyt nadopiekuńczym okiem szkolnej pielęgniarki, gdy poczuł jak materac jego łóżka się ugina pod czyimś ciężarem, a potem w uchu zabrzmiał mu śpiewny głos przyjaciela.
 - Lunatyczku, śpisz?

 
Każdy ma czasem taki dzień, kiedy rozpiera go niewyobrażalny nadmiar pozytywnych emocji. Huncwoci nazywali ten stan Pobudzeniem, chociaż Remus myślał często, że  to zbędny eufemizm  i istnieje wiele bardziej adekwatnych określeń na ten stan ducha. Najczęściej Pobudzeniu ulegał James, chociaż w jego przypadku trudno było odróżnić TO Pobudzenie od jego wrodzonej (napędzanej dodatkowo uzależnieniem od cukru) nadpobudliwości. Syriusz ulegał temu stanowi zdecydowanie rzadziej, ale Remus zawsze uważał – a James i Peter się z nim w duchu zgadzali – że jego Pobudzenie przybiera najbardziej destrukcyjną formę (nie licząc tego jednego, historycznego razu, gdy Pobudzenie zdarzyło się Peterowi). Pobudzenie miało w sobie pewną specyficzną właściwość – było jak zaraza. Najpierw dopadała jednego z nich, a w następnej chwili cała czwórka planowała już niecną przygodę, która niechybnie kończyła się (dość długim, zazwyczaj) szlabanem.

 
Jamesa obudziło ciche poruszenie w dormitorium. To już samo w sobie wydało mu się dość nietypowe – zazwyczaj potrzeba było siły trolla górskiego, żeby go obudzić.
 - Lunatyczka, śpisz?

 James ostrożnie wychylił się znad kołdry, wymacując po omacku okularów. Wcisnął je na nos, nie zwracając uwagi na to, że krzywo leżą i nieznacznie uniósł się na łokciach.
 Syriusz pochylał się nad ukrytym pod  kołdrą Remusem, szturchając go lekko w ramię. James rzucił szybkie spojrzenie na łóżko Petera – przyjaciel też już nie spał. Widząc jego spojrzenie wykonał serię taktycznych gestów, które James natychmiast rozpoznał – chowaj się, póki czas.
 - Powiedz, że najadłeś się słodyczy -  westchnął James, siadając na łóżko. Łapa powoli obrócił się w jego stronę, posyłając mu uśmiech rozjuszonego chochlika.

 - Zróbmy coś ciekawego  - rzucił zawadiacko.
 
Kiedy u kresu swojego życia Minerwa McGonagall wspominała długie lata nauczania w szkole, była pewna jednego - siedem lat opieki nad Jamesem Potterem i Syriuszem Blackiem, oraz dwójką ich mniej psotnych przyjaciół, nauczyło ją o byciu nauczycielem więcej, niż pierwsze piętnaście lat, które przepracowała w Hogwarcie.

Być może to właśnie to doświadczenie siedmiu lat sprawiła, że tego ranka dostrzegła coś, co umknęło innym nauczycielom. Odkąd tylko przekroczyła próg Wielkiej Sali była pewna, że coś wisi w powietrzu. Wystarczyło jej kilka chwil by dostrzec źródło swojego niepokoju – przy stole Gryffindoru było dużo głośniej niż zwykle. Syriusz Black wręcz promieniował energią – zagadywał wesoło do wszystkich dookoła, gestykulował żywo i raz po raz wybuchał donośnym śmiechem.
Minerwę oblał zimny pot gdy udało jej się pochwycić rozochocone spojrzenie swojego ucznia. Posłał jej szeroki, szelmowski uśmiech, a puchar z sokiem z dyni wypadł jej z dłoni.
Zapowiadał się ciężki poranek.

 
Gdy tylko jej uczniowie przekroczyli próg sali Minerwa postanowiła podjąć działania zapobiegawcze. Wiedziała, że pełen entuzjazmu nastrój Blacka nie zdołał się jeszcze przenieść na pozostałych uczniów, chociaż większość wykazała już jego pewne symptomy. Na bladej buzi Remusa Lupina pojawiły się rumieńce, Petere Pettigrew chichotał nerwowo, a James Potter… cóż, w jego zachowaniu nie było widać szczególnych zmian, ale Minerwa wiedziała, że to o niczym nie świadczy.
 - Potter, Black, zaczekajcie – zawołała, gdy chłopcy zajęli swoje stałe miejsca. – Zamień się z Panną Evans  - powiedziała do Jamesa, wskazując pierwszą ławkę. – Black, siądziesz z Panną Doe. Lupin, Pettigrew. Wy też się rozsiądźcie. No już.
Bardzo niechętnie Emma siadła obok Syriusza. Ten nie wydawał się być szczególnie przejęty zmianą towarzysza.

 - Czołem – rzucił zawadiacko do Emmy i uśmiechnął się szeroko. – Jak leci?
 
Minerwie wydawało się, że posadzenie spokojnej i cichej Emmy Doe obok Syriusza Blacka rozwiąże problem jego nadpobudliwości. Kolejne pół godziny spędziła uciszając niesfornego ucznia, który co chwilę zagadywał swoją towarzyszkę, zabawiał ją zmuszając swoje pudełko zapałek do tańca lub opowiadając dowcipy. Ponieważ jego zachowanie nie wpływało na resztę uczniów, Minerwa ograniczała się tylko do cichego upominana, na które za każdym razem reagował pełnym skruchy pokłonem i przez krótką ciszę milczał. Do czasu.

 
Syriusza nosiło. Nie mógł nic na to poradzić – musiał spożytkować w jakiś sposób swoją energię, a siedzenie w ławce i wykonywanie zaklęć, które miał już doskonale opanowane, nie było tym, czego potrzebował.

McGonagall posłała mu kolejną tego ranka wzrokową naganę i oddaliła się na drugi koniec klasy. Syriusz rozejrzał się a potem w jego głowie zaświtał nikczemny plan. Świadom tego, że potem mu się za to pewnie oberwie, odwrócił się do Emmy.
 - Chcesz zobaczyć coś zabawnego?
 Nie czekając na jej odpowiedź, zerknął przez ramię i upewniwszy się, że McGonagall jest zajęta strofowaniem Petera, szturchnął siedzącą przed nim dziewczynę i gestem wskazał na Jamesa.
 - Jaki wynik? – spytał półszeptem. – Sroki wygrały?
 James pokręcił smętnie głową.
 - Jeszcze się odkują – powiedział Syriusz. Siedząca obok Jamesa Lily prychnęła. James odwrócił się do niej z oburzeniem. Syriusz wyprostował się i spojrzał rozbawiony na Emmę. – Za każdym razem.
 Zaledwie chwilę potem cicha dyskusja Jamesa i Lily zwróciła uwagę kilku osób z tylnych rzędów klasy. Gdy James uderzył ze złością ręką w blat ławki, a Lily podniosła głos, uwagę na uczniów zwróciła nauczycielka. Syriusz obserwował jak przez chwilę wacha się, patrząc to na Petera to na Jamesa.
 - …nie przejdą dalej, bo są beznadziejni! – krzyknęła Lily. – Ile razy mamy to jeszcze wałkować!
 James wyrzucił bezradnie ręce do góry, mamrocąc coś o upartych rudzielcach. McGonagall westchnęła i przeszła żwawo przez klasę, rzucając Syriuszowi pełne irytacji spojrzenie:  nie wiem jak, ale wiem, że to ty Black. Ani Lily ani James nie zauważyli obecności nauczycielki, zbyt pochłonięci dyskusją.

- Po prostu mieli kilka słabszych meczy, ale jeśli…
- Wbij to sobie do tego pustego, rozczochranego łba, że mają za mało punktów! – krzyknęła Lily.
 McGonagall skrzyżowała ręce na piersiach i czekała. Syriusz widział jak mięśnie na jej twarzy coraz bardziej zwężają się, zwiastując niewątpliwe kłopoty. Rozważał właśnie wysłanie tajnego sygnału przyjacielowi, którego używali gdy mieli kłopoty, gdy siedząca za Lily dziewczyna szturchnęła ją w ramie i wskazała brodą na nauczycielkę. Lily zmarszczyła brwi, podniosła głowę, a na jej policzki wstąpił rumieniec. Pociągnęła za rękaw Jamesa.

- Nie szturchaj mnie ruda wariatko – powiedział ze złością James. – Co… Och. Pani Profesor.
- Cieszę się, że wasze relacje się ociepliły – odezwała się McGonagall. – I odkryliście wspólne zainteresowania, ale byłabym wdzięczna, gdybyście omawiali je poza moją klasą.

- Oczywiście, Pani Profesor…
- A ty Potter, mógłbyś zacząć pokładać swoje nadzieje w nieco bardziej prawdopodobne zdarzenia – dodała na odchodnym. Lily uśmiechnęła się szeroko i pokazała mu język.

- Widzę, że świetnie się bawisz – rzucił James do Syriusza, gdy wyszli z klasy transmutacji. – Zdrajca.
- No wiesz!? – Syriusz zatrzymał się w pół kroku i teatralnym gestem złapał za pierś. – Jak możesz! Ratowałem biednego Glizdka ze szponów McGonagall! Jeszcze chwila i byłaby go pożarła!
Peter, który właśnie próbował upchnąć do swojej torby podręcznik podniósł głowę, zaskoczony, że ktoś o nim mówi.
- Byłaby? – spytał.
- Właśnie, byłaby? – zapytał rozbawiony Remus. Syriusz pokiwał żarliwie głową.
- Właśnie to by zrobiła – powiedział z przekonaniem. – Taktycznie odwracałem jej uwagę.
Złapał Petera oszołomionego Petera w ramiona.
- Nie martw się, już cię nie pożre – powiedział dramatycznym tonem. – Patrz, jaki jest straumowany.
- Ja wcale nie…
- Traumę będzie mieć po tym – mruknął rozbawiony Remus.
- Dlaczego Syriusz dusi Petera? – zagadnęła wesoło Lily, stając między Jamesem i Remusem.
- Bo jest idiotą – odpowiedział usłużnym tonem James. – Ale na to nic nie poradzimy.
- Och, okej – Lily pokiwała głową. – Tylko uważaj, bo jak go za bardzo udusisz będziemy mieć dużo papierkowej roboty – zmarszczyła brwi.
Tymczasem Syriusz w dalszym ciągu nie dawał za wygraną.
- Bredzi, to ze stresu – powiedział, nadal trzymając biednego Petera w uścisku. – Biedaczysko, kto wie, ile będzie się z tego otrząsać. To może odcisnąć trwały ślad na jego kruchym jestestwie…
- Po prostu ci się nudziło – wtrącił James, nieco mniej nadąsanym tonem. – Puść go, bo naprawdę będziemy musieli płacić za jego leczenie.
Syriusz przez chwilę opiekuńczo gładził przyjaciela po głowie, aż w końcu westchnął i zwolnił uścisk.
- No dobra, może faktycznie trochę się nudziłem – przyznał. – Wybacz, stary. Ale jest już południe, a my jeszcze NIC nie zrobiliśmy!
Lily parsknęła śmiechem. Powoli ruszyli przed siebie, zostawiając biednego Petera nieco z tyłu. Remus odwrócił się do niego przez ramię, ale Peter potrząsnął tylko nieprzytomnie głową i machnął ręką, dając znać, że potrzebuje przetrawić to w samotności.
- Poczekaj – rzucił ostrzegawczo James. – Ja ci to kiedyś przypomnę.
Syriusz wyszczerzył się w uśmiechu. Lily nie mogła się powstrzymać przed spojrzeniem na Jamesa, który skrzyżował zatrzymał się, skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na przyjaciela spod przymrużonych oczu.
- Zawsze tak mówisz – dodał Syriusz z rozbawieniem, kiedy James nadal mierzył go przeszywającym spojrzeniem.
- Ja to wszystko pamiętam, tylko czekam na odpowiedni moment…
- O! O! – Lily klasnęła w ręce z entuzjazmem, o który sama siebie nie podejrzewała. Zignorowała pełne zaskoczenia spojrzenia Huncwotów. – Niech zgadnę. Wypomnisz mu wszystkie grzechy na łożu śmierci!
Syriusz i Remus parsknęli śmiechem.  James zmarszczył się jeszcze bardziej.
- Żebyś wiedziała, że tak – odpowiedział pełnym urazy tonem. – Żebyś wiedziała, że to zrobię.
- W takim razie chcę przy tym być – powiedziała szybko. – Masz o to zadbać, jasne? Gdyby się za bardzo śpieszyli, przedłużaj i przeszkadzaj aż przyjdę – rzuciła do Remusa, a potem jej wzrok padł na Petera, który ukradkiem pojawił się przy nich znikąd. – Ty też, na wypadek, gdyby on nawalił.
- Potem ci powiem – szepnął rozbawiony Remus, nim Peter zdążył otworzyć usta.
- Chwila, moment – odezwał się Syriusz, nagle poważniejąc.- Skąd pewność, że to ty pierwszy wylądujesz na łożu śmierci, a nie ja?
Zapadła chwila ciszy. Uczniowie mijali ich zdziwieni, ale nikt nie odważył się spytać, dlaczego od ponad dziesięciu minut stoją w piątkę na środku Sali Wejściowej.
- Po prostu tak – powiedział po krótkim milczeniu James. – Tak będzie i już.
- W porządku, ale jeśli myślisz, że twoje łoże śmierci powstrzyma mnie przed wypomnieniem ci twoich grzechów, to się grubo mylisz. Pamiętaj, że to ja będę wygłaszać mowę pożegnalną.
- To też chcę zobaczyć – powiedziała szybko Lily. – Ty…
- Ustalmy, że dopilnujemy, żebyś była świadkiem wszystkich wypomnień na i pośmiertnych – wtrącił szybko Remus, a Lily pokiwała głową, wyraźnie usatysfakcjonowana. – Od mojego łóżka trzymajcie się wszyscy z daleka.

Opanowanie nadmiaru energii Syriusza zajęło im pół dnia i kosztowało ich półtora szlabanu – jeden dla Syriusza i pół dla jednego Ślizgona, który miał nieszczęście znaleźć się w pobliżu akurat wtedy, gdy Syriusz próbował w trakcie obiadu przelewitować przez całą Wielką Salę łajnobombę do owsianki Regulusa. To jakim cudem Syriusz przehandlował dwa dni swojego szlabanu na pół dnia Ślizgona miało pozostać tajemnicą wieczystą zarówno dla niego, nauczycieli jak i biednego ucznia.

Po obiedzie spędzili kolejne dwie godziny w lochach. Szybko okazało się, że McGonagall uprzedziła już wszystkich nauczycieli o psotnym nastroju ucznia i pewnie tylko to uchroniło wszystkich przed destrukcyjnym wpływem Syriusza. Spędził więc całe eliksiry odseparowany od reszty obecnych dwoma rzędami ławek, z różdżką ukrytą głęboko w biurku nauczyciela i wszelkimi „psotnopędnymi” substancjami poza zasięgiem rąk. Tym sposobem, jedynym co mu zostało, było skrupulatne przygotowywanie składników wywaru dla reszty kolegów, co samo w sobie było tak nudne, że w założeniu powinno uspokoić Syriusza. Nie przeszkodziło mu to jednak w tworzeniu teatrzyku przy pomocy martwych żuków, układania krzywej wieży z suszonych fig i próby przymocowania skrzydeł nietoperza do swoich uszu. Zdołał też skrupulatnie zaplanować klika numerów, które mogliby wcielić w życie i wyuczyć się na pamięć wszystkich słoików z preparatami stojącymi za biurkiem Shlughrona.
W przerwie między eliksirami a zaklęciami nastąpiło przesilenie.
Syriusza nosiło już tak bardzo, że Remus, James i Peter rozważali poważnie podanie mu eliksiru uspokajającego. Oczywiście nie było tak, że żadnemu z nich ani trochę nie udzielił się stan przyjaciela. Wszak dyskusja o możliwościach jego uspokojenia obejmowała nie tylko pomoc pielęgniarki, podanie czegoś na uspokojenie czy zamknięcie w dormitorium. James zaproponował terapię szokową i oddanie go w szpony fanklubu, Peter kąpiel w jeziorze, a Remus uwięzienie w jeden ze zbroi stojących na korytarzu. Samemu zainteresowanemu ostatnia propozycja spodobała się najbardziej i tylko dzwonek na lekcje powstrzymał go przed próbą nałożenia na siebie takowej zbroi.
Wszystkim tym działaniom przyglądała się Lily, która ku zdziwieniu całej czwórki, nie wydawała się zwyczajowo zniesmaczona ich dyskusjami. Zgodziła się nie tylko przypilnować Syriusza wieczorem, na wypadek, gdyby jego zbyt pobudzony stan nie minął, ale także wydobyć od Slughrona eliksir Słodkiego Snu i pomóc z zakładaniem zbroi, pod warunkiem, że ta którą by wybrali nie była magicznie ożywiona. Syriuszowi udało się jednak szybko przekonać ją, że ubranie nieżywej zbroi nie stanowi dla nikogo żadnego wyzwania.

- Jestem wykończony. Nigdy więcej.
Syriusz zwalił się na fotel w Pokoju Wspólnym.
- Jak ty to możesz robić cały czas? – zapytał Jamesa, patrząc na niego spod półprzymkniętych oczu. – Taka energia jest nienaturalna.
- Lecę na dopalaczach – oznajmił James z szerokim uśmiechem i pomachał przyjacielowi batonikiem. – Tyle razy ci mówiłem, że to dla ciebie za wysokie progi.
- Czyli to już koniec? – upewnił się Remus i nie pytając o pozwolenie, wyciągnął z torby Jamesa kolejny batonik. Przyjaciel posłał mu pełne oburzenia spojrzenie, ale zdecydował odłożyć słowną reprymendę na później. Syriusz ziewnął przeciągle. – Chwała Merlinowi.
- Bywało gorzej – zauważył James, wzruszając ramionami.
- Powiedz to Peterowi – zaśmiał się Remus. Peter podniósł na niego zaspane spojrzenie i machnął leniwie ręką.
- W sumie ma rację – Syriusz przeciągnął się leniwie. – Po ostatnim razie przez trzy tygodnie eliksiry mieliśmy w innej sali.
- Właściwie, to szkoda – odezwał się po chwili James – że nikomu się nie udzieliło. Zawsze coś by się działo.
- No nie wiem… - Remus wyszczerzył się w szerokim uśmiechu i utkwił wzrok w oddali. – Lily ma dziś wyjątkowo dobry humor…
Oczy wszystkich skierowały się w stronę rudowłosej, która właśnie weszła do Pokoju Wspólnego. Syriusz wyprostował się w fotelu a w jego oczach pojawił się błysk.
- Evans? Niemożliwe…
Remus uniósł ręce w obronnym geście. Tymczasem Lily ich zauważyła i żwawym krokiem ruszyła w ich stronę.
- Cześć – rzuciła wesoło na powitanie i nie czekając na odpowiedź wpakowała się na kanapę obok Syriusza. – Co broisz teraz? Nadal chętny na zbroję? Jedna zasalutowała mi jak wracałam do wieży, może to był sygnał… Co?
- Udzieliło ci się – powiedział James, patrząc na nią zszokowany. – Zaraził cię.
- O Merlinie, czym? – spytała zaniepokojona. – Kto? O czym wy mówicie?
- James miał na myśli – wtrącił rozbawiony Remus – że Pobudzenie Syriusza ci się udzieliło.
- Nieprawda – rzuciła szybko. – Po prostu mam dobry humor! To niedorzeczne…
- Totalnie cię wzięło – stwierdził James. – Coś takiego.
- Nie wzięło mnie – zawołała oburzona i dla potwierdzenia swoich słów, walnęła Jamesa w ramię. – Po prostu cieszy mnie, że w końcu ktoś inny niż ja utarł ci nosa… No ej! Nie zaraziłam się, mam dobry tylko dobry humor!
Fuknęła zirytowana, skrzyżowała ręce na piersiach, zacisnęła usta w cienką linię i przybrała naburmuszony wyraz twarzy. Rozbawieni Huncowci wbili w nią spojrzenia, a Syriusz zaczął ostentacyjnie liczyć na palcach.
Pełna napięcia cisza trwała chwilę. Ledwo Syriusz doliczył do pięciu, kąciki ust Lily zadrgały. Kolejne trzy palce później przewróciła oczami i westchnęła z irytacją. Syriusz nie zdołał doliczyć do dziesięciu, bo się odezwała.
- Nie zaraziłam się.

Lily przewróciła się z boku na bok. Poprawiła poduszkę, odkryła lewą stopę, potem prawe ramie. Przykryła się kołdrą z głową, przekręciła na brzuch, wystawiła duży palec prawej stopy poza krawędź łóżka.
Westchnęła ciężko, obróciła się na plecy. Po prostu się uspokój, Lily, pomyślała zirytowana. To jedna z tych nocy, w trakcie której nie daje się zasnąć. Najważniejsze to znaleźć sobie wygodną pozycję, i się zrelaksować. Poprawiła się na łóżku, przesunęła z prawej na lewą stronę.
To nie mogło mieć nic wspólnego z Hunctwotami. Lily Evans była rozsądną osobą, która nie dawała się Jamesowi Potterowi i jego rąbniętym kolegom. Po prostu jak każdy normalny człowiek miała problem ze snem. Związany z fazą księżyca lub zbyt dużą ilością słodyczy, którą zjadła wieczorem.
Tyle że tego wieczora nie zjadła nawet kolacji. Znów zmieniła pozycje.
Może gdyby coś zjadła, teraz smacznie by spała. Gdyby nie zajęła się salutowaniem zbroi na pierwszym piętrze, pewnie zjadłaby normalny posiłek razem z Charlotte, Emmą i Mary. Poszłaby na kolację, zjadła zwyczajny, pożywny posiłek, zamiast wrócić do wieży Gryffindoru i dać się wciągnąć w irracjonalną dyskusję z Jamesem Potterem i jego przyjaciółmi. Którzy teraz pewnie smacznie spali, podczas gdy ją rozpierała energia  gotowa postawić na nogi cały zamek, gdyby tylko jej na to pozwoliła.
Ale akurat tego wieczora musiała zwrócić uwagę na zbroję na trzecim piętrze. A może to jednak było drugie piętro.
Zdjęła kołdrę z głowy. Przewróciła się znów na plecy.
A jeśli oni mieli rację? Jeśli dziwnie destrukcyjny nastrój Syriusza udzielił się jej, bo zbytnio dała się wciągnąć w dyskusję o Quiddtichu w trakcie lekcji transmutacji?
Daj spokój, Lily, nie jesteś taka jak oni. Ty ich nawet nie lubisz. Zadajesz się z nimi tylko dlatego, że nie chcą się odczepić. Są jak irytujący czyrak, którego w żaden sposób nie idzie się pozbyć. A ty nie możesz spać, bo jesteś głodna.
Lily usiadła i sięgnęła po różdżkę. Oświetlając sobie drogę, zanurkowała do szafki przy łóżku w poszukiwaniu przekąski, która ukoiłaby jej nerwy, zapełniła pusty żołądek i pozwoliła zapaść w upragniony sen. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie miała jeszcze kiedy uzupełnić zapasów słodyczy.
Opadła zrezygnowana na łóżko, pewna, że jest skazana na wieczną bezsenność. Ale nie ma tego złego, pomyślała zrezygnowana. Rano wstanie wcześniej niż inni i w końcu może dowie się, w jaki sposób nakrywane jest do stołu i ile tak naprawdę jest babeczek. Mogłaby zgarnąć całą pulę ze stołu Gryffindoru w i końcu nie musieliby toczyć bitwy o tą jedną, która zawsze zostawała. Zakładając oczywiście, że Huncwoci mieli sprawdzone informacje co do tego, ile babeczek jest i kto je zjada. Potem wlałaby w siebie odpowiednią ilość kawy i herbaty i przetrwałaby resztę dnia.
Wydała z siebie pełen żałości jęk. Poprawiła poduszkę, a potem ze złością cisnęła ją przez sypialnię, przeklinając w duchu Syriusza Blacka i jego nieznośny nastrój, którego stała się ofiarą. Zanim ich drogi się skrzyżowały, nigdy nie miewała takich problemów. Lily kochała sen, szanowała go i nie miała z nim żadnych nieporozumień. Tworzyli układ idealny. No, nie licząc kilku razy, kiedy rzeczywiście nie mogła zasnąć, ale zawsze działo się wtedy coś, co nie pozwalało jej ukoić nerwów przed snem, i nigdy nie był to pusty żołądek czy rozmyślania o salutujących zbrojach na korytarzach Hogwartu. Na Merlina, przez sześć lat nawet nie zwracała uwagi na to, że one istnieją!
Postanowiła, że jednak poduszka jest jej niezbędna do snu. Weź się w garść, Lily. Znajdź poduszkę, przestań myśleć o salutującej zbroi i idź w końcu spać. Myśl o czymś miłym. Ponownie znalazła różdżkę w ciemności i przywołała do siebie poduszkę, strącając przy okazji kilka rzeczy. Myślenie o czymś miłym okazało się jednak najtrudniejszym zadaniem, jakie tej nocy postawiła przed sobą Lily Evans. Czując nieustanne burczenie w brzuchu starała się przywołać obraz czegoś, co lubi, żadna z tych rzeczy nie wydała jej się jednak dostatecznie miła, by mogła oddać się z nią w objęcia Morfeusza.
Wsadziła poduszkę pod głowę. Przykryła dla odmiany lewą nogę, upychając kołdrę pod odsłoniętą prawą, dbając o to, żeby tym razem przykryć palec stopy prawej. Z jakiegoś powodu to zawsze ten palec marznie najbardziej, pomyślała z irytacją. Być może na przyszłość powinna zadbać o to, żeby zawsze był zakryty. Znaleźć sposób, żeby nie musieć myśleć o tym, jak się przykryć, żeby wszystkie jej dwadzieścia palców było zadowolonych. Być może powinna uszyć malutką skarpeteczkę dla zmarzluchów, a resztę stopy zostawić odkrytą. Jak teraz o tym myślała, to na pewno nie był jedyny palec na świecie, który potrzebował ciepła, podczas gdy inne wolały marznąć.
Ciekawe, dlaczego zawsze jest mu zimno, pomyślała. Zdecydowanie musiała znaleźć sposób na to, żeby go ogrzać. W przeciwnym razie czekało ją więcej takich koszmarnych nocy, poświęconych rozmyślaniom o zmarzniętych palcach, zbrojach, które salutują i kolacjach, których nie zjadła z ich powodu. A przede wszystkim, powinna raz na zawsze pozbyć się Huncwotów i ich psotnych nastrojów ze swojego życia.
Ziewnęła przeciągle. Zmarznięty palec rozgrzał się pomiędzy swoimi braćmi i przestał być zimny. Lily wtuliła mocniej twarz w poduszkę i naciągnęła kołdrę na głowę. Może dzisiejszy dzień wcale nie był taki zły. Przysnęła, myśląc o salutującej zbroi w którą Huncwoci starali się upchnąć jej niezjedzoną babeczkę.

Wybiła piąta, kiedy Lily zdecydowała, że wstaje. Przez całą noc udało jej się zmrużyć oko zaledwie na kilka chwil. Najciszej jak potrafiła zebrała zrzucone z szafki rzeczy Emmy, Charlotte i Mary, które miały starcie z latającą po dormitorium poduszką, wygrzebała pierwsze z brzegu ubrania i zniknęła w łazience, mają dokładny i precyzyjny plan, co powinna teraz zrobić.
Zeszła do Pokoju Wspólnego kiedy za oknem nadal panował zmrok, a w szkole trwała cisza nocna. Przesiedziała chwilę ogrzewając się w kominku i rozważając gwałtowne wtargnięcie do dormitorium Huncwotow z wyrzutami, ale wtedy znów musiałaby znosić ich obecność, a tego nie chciała. Postanowiła sama rozprawić się ze swoimi demonami. Za dwadzieścia pięć minut szósta zdecydowała, że nie wytrzyma ani chwili dłużej. Wiedziała, że szanse na to, żeby wpaść na kogoś na korytarzu o tej porze są marne. Poza tym, przez ostatnie kilka tygodni nocnych patroli z Jamsem, poznała zamek dostatecznie dobrze by wiedzieć, gdzie może się ukryć na wypadek, gdyby ktoś jednak nie spał. I w końcu była Perefektem Naczelnym, a do końca ciszy nocnej nie zostało dużo czasu.
Była już przy wyjściu z Pokoju Wspólnego, kiedy dziura nagle otworzyła się i do środka weszli Huncwoci.
- Co wy tu robicie? – zapytała zaskoczona, kiedy równie zaskoczeni Huncwoci stanęli przed nią.
- My… To jest bardzo dobre pytanie, prawda, Rogaczu? – Syriusz spojrzał na przyjaciela, posyłając mu pełne napięcia spojrzenie.
- Jest – przyznał. – My właśnie byliśmy…
Posłał proszące spojrzenie w stronę Remusa, ale to Peter wypalił pierwszy.
- W bibliotece!
- W kuchni – powiedział w tej samej chwili Remus.
Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni. Lily uniosła brwi, a Peter oblał się rumieńcem.
- Ale była zamknięta – dodał ciszej.  – Dlatego poszliśmy do kuchni i…
- Macie jedzenie? – zapytała szybko Lily. – Chwała Merlinowi, umieram z głodu.
Usatysfakcjonowani nagłą zmianą niewygodnego tematu Huncwoci postawili na stoliku torbę z której wyciągnęli kilka słodkich bułeczek, rogalików i pasztecików z dynią.
- Masz świadomość, że to nielegalne jedzenie? – zapytał nagle rozbawiony Syriusz, ale w odpowiedzi Lily tylko wzruszyła ramionami. – Skoro o tym mowa, co ty robiłaś o tu o tej porze?
- Szłam szukać zbroi – odpowiedziała z  pełnymi ustami i złapała za kolejnego rogalika. – Boże, jakie to dobre.
- Zbroi?
- Tej która wczoraj mi salutowała – powiedziała. – Jest na pierwszym, drugim, trzecim, czwartym lub piątym piętrze. Możliwe, że jest też w lochach lub na siódmym. Byłam wczoraj w wielu miejscach, więc nie pamiętam dokładnie, ale wiem, że jest w jednym z tych miejsc.
Huncwoci wymienili rozbawione spojrzenia.
- Po co ci ta zbroja?
- Bo chcę się wyspać! – Lily wybuchła. – Przez jego durny nastrój nie spałam całą noc, zastanawiając się, na którym piętrze była. Musze ją znaleźć.
Spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Syriusz wzruszył ramionami, Remus pokiwał głową, a Peter zbyt zajęty jedzeniem puddingu, w niemej rozmowie udziału nie wziął.
- Dobra – powiedział James.
- Dobra, co?
- Pomożemy ci szukać – uzupełnił usłużnie Remus.
- Brzmi jak przygoda – dodał Syriusz.

- Jesteś pewna, że widziałaś ją w tym zamku? – zapytał znużony Syriusz, kiedy po raz trzeci szli korytarzem na drugim piętrze. W odpowiedzi Lily posłała mu pełne nienawiści spojrzenie. – Tylko pytam.
- Spokojnie, na pewno gdzieś tu jest – powiedział szybko Remus. – Powiedz jeszcze raz, gdzie wczoraj byłaś.
- W lochach, na parterze, pierwszym, drugim, trzecim, czwartym, piątym i siódmym piętrze – powtórzyła.
- Bardzo precyzyjne informacje – mruknął Syriusz. – Może jakieś cechy charakterystyczne?
- Salutowała – powiedziała Lily. – I była metalowa.
- Jesteś pewna, że metalowa?
- Jak tak o tym mówisz, to sobie myślę, że możliwe, że była drewniana – zakpiła Lily. – Oczywiście, że była metalowa, widziałeś kiedyś inną!?
- Nie, ale pomyślałem, że ty tak, skoro cechą charakterystyczną jest dla ciebie to, że była wykonana z metalu – odpowiedział Syriusz.
- To zbroja, jakie cechy charakterystyczne według ciebie mogłaby mieć? Wszystkie wyglądają tak samo – powiedziała ze złością. – A ta do mnie zasalutowała. To była jej cecha charakterystyczna!
- Jesteśmy w zamku, w którym na każdym rogu stoi magicznie ożywiona zbroja – wycedził Syriusz. – Każda z nich mogła do ciebie pomachać.
- Ale ja potrzebuję znaleźć tamtą konkretną – powtórzyła dobitnym tonem Lily.
- Niech mi ktoś powie, dlaczego jej pomagamy?
Syriusz zwrócił się do przyjaciół, którzy od dłuższej chwili rozbawieni przypatrywali się tej wymianie zdań.
- Bo rozsiewałeś swój nieznośny humor i przez ciebie nie spałam całą noc – warknęła Lily. – A tak w ogóle to wszystko jego wina
- Co ja zrobiłem tym razem!? – zaprotestował James.
- Gdyby nie ty, nie włóczylibyście się za mną i nie musielibyśmy teraz szukać salutującej, niewidzialnej zbroi.
- Po pierwsze, wczoraj nikt nie kazał ci za nami chodzić, bo byliśmy zbyt zajęci – zauważył James. – Po drugie, czy nie powinnaś wspomnieć, że jest niewidzialna, gdy rozmawialiśmy o jej cechach charakterystycznych? Nie, masz rację, to nieistotne – powiedział szybko, widząc jej pełne mordu spojrzenie.
- Nie łaziłam za wami – powiedziała Lily, ale bez pewności w głosie. – Nie… Łaziłam?
Spojrzała na Remusa, który pokiwał głową z miną wyrażającą: przykro mi, ale to prawda.
- Ja… Dobra, masz rację, to bez sensu. Dzięki, że próbowaliście.
- A zbroja? – spytał cicho Peter.
- Nie ważne… Po prostu wracajmy do wieży – mruknęła.

- Jamesa tu nie ma – powiedziała na powitanie Lily, kiedy wieczorem Syriusz wbiegł do Pokoju Wspólnego i skierował się w jej stronę. – Ma trening, myślałam, że ci powiedział.
- Wiem. Ja do ciebie, chodź ze mną.

- Postanowiłam dla własnego bezpieczeństwa ograniczyć wasze towarzystwo – powiedziała spokojnie. – Więc nie.
- Nie bądź śmieszna, chodź – ku jej wielkiemu zdziwieniu złapał ją za rękę i pociągnął z fotela. – Musisz to zobaczyć.
- Nie będę oglądać jak rzucasz łajnobomby do schowka na miotły woźnego – mruknęła znudzona, wyrywając się z jego uścisku. – Nie drugi raz. Jeśli nie chcesz, żebym wlepiła szlaban, zabierz kogoś innego.
Syriusz potrząsnął głową.
 - To nie to… Pokazałem już Glizdkowi – powiedział niecierpliwie. – To nic niezgodnego z regulaminem szkolnym, chodź. Potem dam ci spokój.
Lily przewróciła oczami, westchnęła i zebrała swoje rzeczy do torby. Nie zaprotestowała, gdy Syriusz znów złapał ją za rękę i wyciągnął z Pokoju Wspólnego. W całkowitym milczeniu ściągnął ją aż na parter i poprowadził korytarzem.
- Ta da – zawołał z dumą, wskazując teatralnym gestem na stojącą w rogu zbroję. – To ta, prawda?
- Mówiłam, żebyśmy dali sobie spokój – powiedziała spokojnie. – I mówiłam, że tamta…
Urwała, bo zbroja nagle poruszyła się i machnęła ręką w czymś, co ewidentnie było salutem.
- Ty… Widziałeś to?
Spojrzała na Syriusza, wyraźnie z siebie zadowolony pokiwał głową. Poczuła ochotę, żeby go uściskać i tylko cichy głos zdrowego rozsądku ją przed tym powstrzymał.
- To ona – zawołała zadowolona. – Znalazłeś ją!
- Przypadkiem – Syriusz zbył ją machnięciem ręki. – Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego.
- Oczywiście – powiedziała z pełną powagą. – To by mogło oznaczać, że się przejmujesz, a to przecież nie w twoim stylu.
- Otóż to, przyjaciółko, otóż to.

- Nie uwierzycie – Lily usiadła przy stole Gryfonów. – Syriusz znalazł zbroję!
- Niemożliwe – powiedział Remus, patrząc na przyjaciela, który wolnym krokiem podążał za Lily. Rzucił niedbale torbę na podłodze i usiadł. 
- Szukałeś jej? – spytał zaskoczony James, a Syriusz potrząsnął głową.
- Po prostu znalazłem się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie, żeby trafić na moment, w którym rzeczona zbroja postanowiła wyeksponować swoje upodobania do salutowania urodziwym Gryfonom – powiedział obojętnym tonem. – Czysty przypadek.
- Przypadek czy nie, w końcu mogę iść spać – powiedziała Lily, po czym złapała pasztecik dyniowy i wstała. – Dziękuję. Do jutra.
 - Przypadek, co? – zapytał rozbawiony James, kiedy Lily zniknęła za drzwiami Wielkiej Sali. Syriusz przewrócił oczami.
- Zwariowałeś? Zaczarowałem pierwszą z brzegu zbroję, żeby ta wariatka dała mi spokój – powiedział Syriusz. – Im dłużej się z nią zadajemy, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie jest normalna.
- Tak, na pewno to z nią jest coś nie tak – przytaknął Remus.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 1

Rozdział 5

Rozdział 9